30 stycznia 2012


"Afryka czeka!" Tak pisaliśmy w ostatnim poście podsumowującym naszą podróż po Ameryce Południowej.

Metodą małych kroków, rok temu spędziliśmy 3 tygodnie na przełomie grudnia i stycznia w Etiopii.
Czas było zrobić krok drugi. Podobnie jak rok temu - wyjazd tydzień przed Bożym Narodzeniem, powrót w niedzielę po Trzech Królach.

Tym razem: Uganda. Jest tyle krajów w Afryce, właściwie dlaczego właśnie tam?

Piękna pogoda - pora sucha, niezbyt wielka powierzchnia, mniej turystów niż Kenia czy Tanzania, brak jet lagu (bo nawet o Indiach czy Indonezji myśleliśmy), no i cena lotu w szczycie sezonu wciąż poniżej 3 tyś zł.

Odnośnie biletów: do Ugandy lata wiele linii lotniczych, ale ceny połączeń w czasie Świąt są naprawdę wysokie. Poszukaliśmy więc dobrze w internecie, i wyszło że najlepiej lecieć LOTem do Kairu i stamtąd EgyptAir do Entebbe - niewielkiego miasteczka leżącego nad Jeziorem Wiktoria bez mała na równiku, tuż pod Kampalą - stolicą Ugandy.

Zaprzyjaźnione biuro podróży przedstawiło nam jednak opcję, która nie była do znalezienia w internecie. Połączenie nieco bardziej skomplikowane, ale tańsze w sumie o 500zł na osobę. Trasa Warszawa - Kair z LOTem, stamtąd Ethiopian Airlines przez Addis Abebę do Entebbe. Powrót przez te same lotniska, tylko odcinek Entebbe Addis pokonywalibyśmy z linią Emirates. Addis jest jedynie międzylądowaniem na trasie Entebbe Dubaj, ale dzięki temu cały bilet wystawiony był przez linie Emirates. Uff, skomplikowane, ale jeśli to możliwe, to dlaczego nie skorzystać?

Bilety zapłacone, wystawione. Kupiliśmy przewodnik, mapy. Prawie gotowi.

3 tygodnie przed wylotem dostajemy maila, ze Ethiopian wycofał z rozkładu sobotni lot z Addis do Kairu. Emirates zaproponował zwrot pieniędzy lub wylot z Ugandy dzień wcześniej i prawie dwudniowy postój w Kairze. Koniec końców dzięki staraniom Madziuli Emirates zaproponował, żebyśmy w drodze powrotnej nie wysiadali z samolotu w Addis, lecz dolecieli do Dubaju, i stamtąd po nocy na lotnisku polecieli do Kairu.
Uff!

Wracając do Ugandy, był jeszcze jeden warunek, który sobie postawiliśmy przed tym wyjazdem. Chcieliśmy podróżować na motorach. Ponieważ branie naszego motocykla z Polski było zbyt drogie i skomplikowane, chcieliśmy jechać do kraju, gdzie bez problemu można znaleźć motor do kupna czy wypożyczenia. W Ugandzie rekordy sprzedaży bije hinduska marka Bajaj. Motorki o niewielkim silniczku 100 cm sześciennych są wykorzystywane przez lokalnych taksówkarzy. Takie taksówki są nazywane boda-boda, zresztą wciąż istnieją rowerowe boda-boda, czyli rower z wygodną poduszką na bagażniku. Postanowiliśmy, że spróbujemy w Kampali wypożyczyć dwa takie motorki.

Konkretnego planu nie mieliśmy, ale chcieliśmy skupić się w południowo-zachodniej części Ugandy. Tamtejszy obszar jest najbardziej turystycznie uczęszczaną częścią Ugandy a powodów jest wiele, co najmniej trzy: goryle, góry Ruwenzori, safari.
Wszystko to przy granicy z Kongo i Rwandą. Do Kongo nie mieliśmy planu wjechać, ale Rwanda, i dalej Burundi brzmiało bardzo egzotycznie.

Próbowaliśmy załatwić motory przez internet jeszcze z Polski, ale bezowocnie. Spakowaliśmy manatki i spróbowaliśmy zdać się na to co lubimy najbardziej: spontan!

To już wiecie, skąd ta Uganda.

A jesli nie potraficie wymienic wszystkich jej sasiadów, rzućcie okiem na mapkę.




Pozdrawiamy

M&M