18 listopada 2014


Łódka motorowa średniej wielkości, z dwoma olbrzymimi silnikami z tyłu. Prędkość około 60km/h co przy tych falach robi wrażenie zasiadania w kolejne rollercostera. Na falach łódka wystrzeliwuje w powietrze, żeby po kilku sekundach wylądować twardo na wodzie. I tak przez ponad 2 godziny. Jest śmiech. Dużo śmiechu, szczególnie jak fale wlewają się do wnętrza łódki. Mniej radosne miny mają Brytyjki siedzące na dziobie. Nikt nie zdradził im tajemnej wiedzy, że na przodzie najbardziej rzuca i najłatwiej o chorobę morską. W połowie drogi musimy ścisnąć się z tyłu, żeby zrobić dla ich fioletowych twarzy miejsce. Śmiech przyspiesza wskazówki zegara, podróż mija "nie-wiadomo-kiedy". 

Takie wspomnienia mieliśmy z naszego ostatniego transferu do Capurgany / Sapzurro. Wszystko niby super tylko jak zniesie te turbulencje Ignaś? Oraz fakt, że musi siedzieć na kolanach w jednym miejscu tyle czasu? Mielismy trochę stracha.

Łódki zmieniły się. Są jeszcze większe niż były, zadaszone (super, bo poprzednio nas bardzo słońce spaliło), silniki niemniejsze. Bilety kupujemy dzień wcześniej i tak nadchodzi dzień naszego wyjazdu. Znamy tajemną wiedzę odnośnie zajmowania miejsc na łódce, bez problemu zdobywamy miejsce na tylnej ławie. Ławka wąska na pół półdupków, dosiadają się kolejne i jeszcze następne osoby, robi się coraz przytulniej, będzie milutko.

Ruszamy. Rollercostery działają na Ignasia usypiająco, dajemy radę wyskubać troszkę miejsca dla niego między naszymi brzuchami a oparciem kolejnej ławki. Pozostaje nam więc tylko zatroszczyć się o drętwiejące tyłki, uda, łydki i stopy. Przesuniecie ucisku o milimetr robi różnicę, jak się okazuje. Nie mamy co narzekać. Obok nas jedzie pani z dwójką dzieci, jedno śpi na kolanach, drugie stoi między nogami a oparciem, a mama gdzieś pomiędzy dała radę głowę oprzeć i też śpi. Da się ;)



Z łódki przesiadamy się do busów, długą podróż przedzielamy noclegiem i dojeżdżamy do Cartageny. Ostatniego miejsca w Ameryce Łacińskiej, które odwiedzimy tym razem. Naszym domem staje się chwilowo wielka chata Edwina, nie-zwykłego couchsurfera, który chyba non stop udostępnia kilka pokoi swoim gościom. W czasie naszego krótkiego pobytu przewijają się przez jego dom Argentyńczycy, Amerykanka, Szwajcarzy, Francuzka, przyjaciółka z dzieckiem, która właśnie rozstała się z mężem, ciocia przyjaciółki z córką, które mają akurat wolne, znajomi. To się nazywa otwarty dom, milion procent zaufania, gościnności, luzu, wspólne wieczory przy kolacji lub na mieście. Jest super.

Dni mijają nam na spacerach po mieście. Nie mamy dość. Cartagena jest najpiękniejszym miastem od Meksyku, w naszych oczach przynajmniej. Stare miasto żyje nocą, słychać muzykę, ludzie siedzą na placach, murkach, rozmawiają, śmieją się, sączą napoje procentowe, bawią się. Dawno nie czuliśmy się tak dobrze w mieście. W Getsemani plączemy się po małych uliczkach z grafiti na ścianach. Tu dzieci zablokowały uliczke basenem, chłodzą się bo upał ogromny. Tam panowie wystawili krzesła przed dom, siedzą i obserwują. Pan zachęca do kolejnego kubka soku z pomidora drzewiastego lub marakui, Pani oferuje arepy z serem.

Za murami starego miasta robi się bardziej dostojnie. Eleganckie kamienice, przy wielu z nich jaskrowo kwitnące drzewa. Od czasu do czasu ulicą przejedzie dorożka z turystami, natkniemy się na sprzedawcę saksofonu zrobionego z rur przemysłowych lub grupę amerykańskich turystów robiących zdjęcie Kolumbijki o kobiecych kształtach, pozującą w niby tradycyjnym stroju z koszem owoców na głowie. Jest w Cartagenie trochę nadmuchanego blichtru. I chociaż z reguły tego typu miasta nie są naszym pierwszym wyborem i raczej szybko z nich uciekamy do miejsc, gdzie ciszej, dobrze nam tu. Odpowiada nam aura Cartageny, zachodzimy pięć razy w te same uliczki i chcemy szósty. Nie wiem do końca z czego to wynika. Może przyczyna jest prosta - świadomość, że jesteśmy w ostatnim miejscu w Ameryce Łacińskiej sprawia, że staramy się cieszyć maksymalnie każdą chwilą. Liczy się tu i teraz i dostrzegamy tylko to, co piękne? A może trochę jednak stęskniliśmy się za miastem, w którym można czuć się dobrze, a taka właśnie jest Cartagena? Może znaczenie ma nasz duży sentyment do Kolumbii i dobre wspomnienia z poprzedniego pobytu? Może czujemy w Cartagenie klimat lubianych przez nas powieści Marqueza, to w końcu jego ojczyzna? A może chcemy go poczuć? Nie wiem. Wiem, że mamy rewelacyjny finisz!




















Magda

Cartagena
Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS