25 listopada 2016


Wjeżdżamy na płaskowyż pamirski. To tak trochę jakby do raju wjechać. Jest najpiękniej, najpiękniej w świecie.

Nasze dni przybierają swój rytm, leniwy i niesprzyjający poruszaniu się do przodu. Godzinami sączymy poranną kawę, zagryzając ją herbatnikami i ciesząc oczy tym, co wokół. Słońce jest na tyle mocne, że szybko robi się ciepło i dzieci bawią się tym co znajdą w otoczeniu. Tymek szkoli się w raczkowaniu, zbierając na spodniach wszystkie możliwe rzepopodobne nasiona. Ignaś buduje kolejne tory dla autek, kopie dziury patykami, sam z sobą rywalizuje o najdalszy rzut kamykiem do wody. Ciężko nam się zebrać przed 12, chyba tylko wolający o drzemkę Tymek mobilizuje nas do odpalenia silnika. Ruszamy. I nie przejeżdżamy więcej niż jednego wzniesienia, bo odsłania się nowy widok, który każe stawać. Spacerek. Skoki po kamieniach. Ochy, achy. Chwilę później trzeba szukać dobrego miejsca na ugotowanie obiadu. Próbowaliśmy przełożyć gotowanie na porę kolacyjną, ale z dziećmi się to zupełnie nie sprawdza. No więc obiad. Scenariusz podobny do porannego. Mieszamy w garnku, patrząc na prawo i lewo, tak to można i cały dzień gotować. 2 godziny przed zachodem słońca orientujemy się, że prawie nic dzisiaj nie przejechaliśmy. A wtedy rozpoczyna się najpiękniejsza pora dnia. Co się wtedy dzieje, słuchajcie! Wszystko wokół, każda barwa, przyjmuje najcieplejszą i najbardziej intensywną swoją postać. Żółta trawa staje się złoto-ruda, woda w jeziorach i rzekach – granatowa, a góry są czerwone, czarne lub brunatne. I jeszcze chmury. Te co sekundę kolor zmieniają i kolejno robią się żółte, różowe, fioletowe. I jak tu jechać? Chciałoby się usiąść i gapić. Milcząc, bo słowa psują spektakl.

Jest idealnie. I gdyby nie kończąca się wiza, moglibyśmy tam siedzieć do zimy.

Po drodze mijamy czasami pamirskie osady, które różnią się od tych w pamirskich dolinach. Mieszkają tu głównie skośnoocy Kirgizi. Twardzi muszą być bardzo. Trudnią się w większości pasterstwem w ekstremalnym klimacie, w końcu zimą spada tu temperatura do 30 – 40 stopni poniżej zera.

Chyba jedyne na co moglibyśmy ponarzekać w tych dniach w drodze do Murgabu, tak odrobine, w końcu coś musi tą sielskość równoważyć, to kurz i meszki. Powietrze jest tak suche, że kręci nas w nosie jakbyśmy twarz w pieprzniczce mieli non stop. A meszkopodobnych owadów nad każdą rzeką i jeziorkiem jest chmara. Kąsają po twarzach, każdym centymetrze kwadratowym odsłoniętej skóry. Puchnie to to, i swędzi nocami, że dziurę sobie można w skórze przez sen wydrapać.

Jak zastanawiam się nad moimi trzema top miejscówkami w wysokim Pamirze, w drodze do Murgabu, przychodzą mi do głowy trzy miejsca.

1) Jezioro Yashikul – za swoją wściekle turkusową wodę i miłe spotkanie z rodziną rybaków
Jezioro znajduje się już na terenie Tadżyckiego Parku Narodowego, za nocleg nad nim trzeba więc zapłacić. Ale jak wjeżdżamy na wzgórze, z którego rozpościera się pierwszy widok na nie, nie możemy się powstrzymać. To jeden z naszych najpiękniejszych noclegów! Wzdłuż lewego brzegu jeziora prowadzi droga, która oferuje coraz to lepszą perspektywę na jezioro. Wracając, robimy przerwę owocową nad jeziorem Bulunkul. Koło nas stoi sezonowy domek rybaków, zamieszkały tylko w letnie miesiące. W końcu Bulunkul to pamirski biegun zimna, w i tak zimnym Pamirze. Rodzina wróciła z połowu, dostajemy siatkę świeżych ryb i zaproszenie na wspólną popołudniową herbatę. Tata Michał uczy się patroszyć, mama Magda smaży ryby. Ale mamy obiad!










2) Dolina Madian – za piękny kontrast zielonego dna z surowymi szczytami 
Bardzo tu zielono jak na Pamir. A góry jak na obrazie, na ktorym malarz polozyl grubym pedzlem za dużo farby i kazdy z kolorow pozlewal się z tym sasiadujacym. Naszym celem są gorące źródła. Po drodze ludzie informują nas, że droga do źródeł się osunęła i nie ma już do nich dostępu. W Pamirze jednak nie ma złej drogi, żadna dróżka, nawet, jeśli jest ślepa, nie jest bez sensu. Do celu – źródełek, więc nie docieramy, w zamian podgrzewamy wodę w łaziku i kapiemy się w też ciepłej wodzie z widokiem na taką oto dolinkę.









3) Droga do obserwatorium astronomicznego Shorbulak – za pustke i przestrzeń, w i tak przestrzennym Pamirze
Obserwatorium stare radzieckie, już dawno nieczynne. Prowadzi do niego mała ścieżka, która momentami gubi się wśród kamieni i surowych traw. Wyjątkowo tam pusto, surowo i urkoliwie. Sami, błękitne niebo i głucha cisza wokół.








I na koniec kilka fotek z pamirskich zachodów słońca i nie tylko:














Murgab. Pranie dywanów nad rzeką

Pan Kirgiz na kontenerowym bazarze w Murgabie

Pierwsza jurta na naszej trasie




8 listopada 2016



- Poznajcie moją wnuczkę. Nazywa się Bronisława - mówi do nas staruszka.

Dziewczynka uśmiecha się nieśmiało w kącie izby. Drewniana podłoga, kilimy na wszystkich ścianach i podesty z materacami, na których w trakcie dnia je się, odpoczywa i prace różne wykonuje, a nocą śpi. Ma piękne, duże niebieskie oczy, a z ramion zwisają dwa długie warkocze zakończone czerwonymi pomponami. Odróżnia się urodą w wiosce. W końcu połączenie jasnych oczu i włosów nie jest typowe dla Pamirczyków, czy też mówiąc konkretniej Wachów w tym przypadku. Przebiły się w jej przypadku geny babci, również Bronisławy.

- Chociaż tyle po mnie na tym świecie zostanie! Moja wnuczka dostała moje imię! - śmieje się uroczo zadowolona babcia.

Babcia również nie wygląda jak wszystkie jej sąsiadki. Choć trzeba się jej ciut dłużej przyjrzeć, bo strój wierzchni - długą spódnicę, sweter i chustkę na głowie nosi taką samą. Na pomarszczonej wiekiem twarzy świecą jak żarówy błękitne oczy. I rysy twarzy ma tak bardzo słowiańskie. Pani Bronisława jest Polką. Urodziła się i wychowała na dzisiejszej Ukrainie. Nie mówi jednak po polsku, zapomniała. No poza "Ojcze nasz". Jej mama zmarła, a tata wziął sobie za żonę Ukrainkę [albo Rosjankę, nie zapisałam i zapomniałam]. W domu przestało się mówić po polsku, język zatraciła. Co sprawiło, że przyjechała do Wachanu, na obrzeża Pamiru? Miłość! Męża, Wacha, poznała na Ukrainie. Przyjechał tam służyć w armii przez dwa lata. Tak to już za czasów Związku Radzieckiego było, że wszyscy mężczyźni byli objęci przymusową służbą wojskową, zawsze na terenie innej republiki. Co rusz spotykamy osoby, które mówią, że w Polsce były albo w Czechosłowacji bunt tłumiły. Mieszkali razem kilka lat na Ukrainie po czym postanowili przeprowadzić się w tereny rodzinne męża. Opowiada nam o życiu w Dolinie Wachanu. Skromnym i dobrym. Mają spory ogród, jedzą produkty, które uda im się wyhodować.

- Chętnie poczęstowałabym Was mlekiem, ale w lecie krowy zaganiamy w wysokie góry. Mleka własnego więc nie mamy, a w sklepie jest bardzo drogie, więc nie kupujemy. - mówi Pani Bronisława

Nie wyjdziemy bez poczęstunku. Pokuszać nada. Dostajemy też garść świeżo zerwanych pachnących ogórków na drogę, spostrzegawcze oko Pani Bronisławy zauważyło, że chłopcy wpychali sobie do buzi po kilka naraz. Takie miłe i nieoczekiwane spotkanie mieliśmy w tadżyckim Wachanie.

Ale od początku.

Po powrocie z Doliny Szachdary w Chorogu wypychamy auto po brzegi owocami, warzywami i innymi smakowitościami, które pozwolą nam na samowystarczalność i w miarę zdrowe jedzenie przez kolejne dni. Jeszcze przed wyjazdem załapujemy się na afgański bazar. Raz w tygodniu przy moście przerzuconym przez rzekę Pandż otwiera się granica i Afgańczycy mogą przejść na drugą stronę na handel. Równo o 14 bazar się zamyka i celnicy pilnują, coby wszyscy ludzie i ich (niesprzedane) dobra wróciły skąd rano przybyły. To nasze jedyne dotknięcie Afganistanu, fizycznie granicy nie przekroczymy. Ciekawe to doświadczenie. Rankiem, kiedy most się otwiera, mała hala po tadżyckiej części mostu wypełnia się sąsiadami zza rzeki. Przychodzą z tobołami na plecach, pchają taczki z towarami na sprzedaż. Nic wielkiego. Większość przyniesionych rzeczy to chińska produkcja. Zdarzają się jednak i tacy, którzy kilkoma ziołami na stawy przyjdą pohandlować albo szarym mydłem w trzech rodzajach. Rynek malutki, ale kupujących Tadżyków trochę się pojawia. U Afgańczyków jest taniej, opłaca się. Są też i tacy, którzy przechodzą przez rzekę dla rozrywki. Chcą zjeść w Tadżykistanie coś dobrego, herbaty się napić, a przede wszystkim porozmawiać. Kiedyś podobny targ był również w Iszkaszimie, ale zamknęli go z uwagi na niepokoje w afgańskim Badachszanie. I ten w Chorogu ma niepewną przyszłość.

Wjazd do wysokiego Pamiru przez Dolinę Wachańską jest idealnym rozwiązaniem dla nas, wciąż myślących o aklimatyzacji. Wspinamy się pomału, dzień za dniem upływa nam na spacerach, długich przerwach obiadowych i lokalnych atrakcjach. Zresztą tak piękna jest ta dolina, że wcale, ale to wcale nie chce nam się jechać szybciej. Rozległa, wypełniona zielonymi polami uprawnymi, otoczona wysokimi szczytami Pamiru i Hindukuszu, który tworzy tuż obok afgańsko-pakistańską granicę.

Jeden z naszych najpiękniejszych, dłuższych postojów mamy w Bibi Fatima. Są tu gorące źródła, z bardzo skutecznymi właściwościami, zdaniem Pamirczyków. Zjeżdżają się tu ludzie z całego regionu na kąpiele. Niepłodność, bóle, stawy, serce - Bibi Fatima na wszystko zaradzi. I my idziemy spróbować życiodajnych mocy wytryskującej tu spod ziemi wody. Rozdzielamy się. Osobno przygotowano basen dla kobiet, osobno dla mężczyzn, wchodzi się w końcu nago. Michał mówi, że w jego części był zwykły wybetonowany basen. Ja mojego zwykłym nazwać nie mogę, bo jedna jego ściana, była naturalną skałą, z której wytryskiwała lecznicza woda. Skała porośnięta mchem, z tworzącymi się stalaktytami, i jamami, do których wchodziły skulone kobiety na moczenie się. Fajny klimat. Obok źródełka są ruiny twierdzy. Ruiny jak ruiny, ale ich położenie na małej skalnej wypustce, z widokiem na ośnieżone szczyty Hindukuszu - przepiękne.

Ostatni nocleg w Wachanie mamy tuż za miejscowością Langar. Dalej wjedziemy już na płaskowyż i zjedziemy z niego dopiero w Kirgistanie. Taki przynajmniej jest plan. Zawieszenie zespawane działa, wysokość znosimy dobrze, mamy pomyślny wiatr. Jedziemy! c.d.n.

Na afgańskim rynku w Chorogu






W drodze do Wachanu. Afganistan po drugiej stronie rzeki.

Plaże mogą być też nadrzeczne. A plaża to najlepsze miejsce na przerwę zabawową



Pierwszy widok na szczyty Hindukuszu







Widok z zamku niedaleko Bibi Fatima


Pamirski domek

Pani Bronisława z wnukami. I Tymkiem naszym oczywiście!

A tu Pani Bronisława z mężem





Nocleg za Langar. Ostatni widok na Hindukusz

Kempingowa rzeczywistość