Zatracilismy się w tych naszych
idealnych dniach w Pamirze. Za pewniki mieliśmy to, że każdy
kolejny nasz dzień będzie równie piękny. Że będzie słonczenie,
harmonijnie, że w komplecie w zdrowiu i najlepszych nastrojach
przejedziemy przez Pamir do Kirgistanu.
Nie ma dobrych fal w życiu które
trwają wiecznie. Przypomnieliśmy sobie o tym w ciągu jednej doby,
już za Murgabem w stronę Karakolu.
Wszystko zaczęło się od ciepłego
czoła Tymka w nocy. Nic takiego, dzieci gorączkują z różnych
powodów, spaliśmy więc dalej, czekając na rozwój sytuacji.
Markotność Tymka o poranku tylko potwierdziła, że Tymek jest
chory. Dzieci chorują, wiadoma sprawa. Ale my dopiero co
skończyliśmy leczenie naszego najmłodszego, a w Pamirze byliśmy
odcięci od sensownej opieki zdrowotnej w przypadku grubszych akcji.
Niby nic takiego się nie dzieje, ale muszę uczciwie przyznać, że
uruchamia się we mnie wewnętrzna reakcja, która nosi w sobie
znamiona delikatnej paniki.
Decydujemy się na odwrót do Murgabu.
Tam jest największa pamirska „klinika”, więc jakby co, tam o
konsultacje będzie najłatwiej. Poczekamy kilka dni w cieple i
podejmiemy decyzje, co dalej. W cieple, no właśnie. Niebo zaczynają
spowijać coraz grubsze chmury, temperatura spada, robi się zimno.
Pada, w zależności od wysokości – deszcz lub śnieg. Przez brak
słońca krajobraz szarzeje i staje się jeszcze bardziej surowy.
Dziś nie ma obłędnego złotego zachodu, ale to akurat nie
przeszkadza, bo ciekawie jest zobaczyć Pamir w nowej aurze. Tu
zawsze jest pięknie. Jeszcze przed Murgabem na jednej z wielu hopek,
lądowaniu towarzyszy znany nam doskonale huk w zawieszeniu. Kłopoty
lubią chodzić parami. Tym razem „tarsjonka” nie tylko pęka,
ale rozpada się na kawałki i wypada spod samochodu. Auto nie opiera
się już nawet na połamanym pręcie. Michał ocenia, że jechać
dalej mimo wszystko możemy, ale konieczność znalezienia spawacza
staje się kolejnym dobrym powodem, żeby zawrócić.
W Murgabie znajdujemy pokój, który ma
uchronić nas od zimna. Łazik zostaje odstawiony do spawacza, a z
Tymkiem … W moim spanikowanym matczynym mózgu walczą ze sobą dwa
głosy. Pierwszy możemy nazwać głosem rozsądku. On szepcze:
„trzydniówka, trzeba czekać.” Drugi to głos emocji, które
wrzeszczą: „A może to coś innego – wysokość, brzuch, bla bla
bla.” Pewnie łatwo Wam zgadnąć, który wygrywa. Budynek głównej
pamirskiej kliniki prezentuje się … dość strasznie. Choć
przyznać muszę, ze najgorsze jest pierwsze wrażenie, oblepionej
klamki zwisającej z obdartych drzwi, strach dotknąć. Dalej jest
już tylko lepiej. Choć jak się okazuje przyzwoite wrażenie, które
robi lekarz nie idzie w parze z wiedzą. Zdiagnozowana przez niego
angina okazuje się chwilę później klasyczną dziecięcą
trzydniówką. Eh, panikara ja...
Podczas gdy Tymek dochodzi do siebie,
spawamy zawieszenie łazika. Jak to dobrze, że młotkiem i spawem da
się doprowadzić go do stanu umożliwiającego dalszą drogę.
Spawacz jest Kirgizem i bardzo kiepsko ocenia wcześniejsze spawy
Tadżyków. Po liftingu, wyruszamy dalej. Tylko pogoda nie chce
wrócić do swojej dawnej łaskowości, ale to akurat, pomimo że nie
sprzyja długim porankom i godzinom spędzanym na dworze ma swój
ogromny plus. Widzimy nowy Pamir, nie złoty, a pochmurny i
przypruszony śniegem, z niebieskim niebem prześwitującycm co jakiś
czas. I ten Pamir też nam się bardzo podobna.
Nasz ostatni stop robimy nad jeziorem
Karakol. Okoliczne góry prawie nie prześwitują przez grubą
warstwę chmur. Ale nad nami robi się błękitne niebo i po raz
ostatni słońce pokazuje nam swój najlepszy popis – zachód się
nazywający. Piękny finisz mamy Ponownie nie śpimy w łaziku. Na
noc lokujemy się w hoteliku prowadzonym przez lokalną lekarkę.
Tak, tak, bo w Karakolu też jest szpital. Rozmowa z naszą Panią
gospodynią trochę tłumaczy kulisy pamirskiej służby zdrowia.
Otóż wykształcenie medyczne można zdobyć w pamirskiej klinice w
Murgabie. W dużej mierze obserwując praktykujących tam lekarzy.
Nasza Pani pracowała kilka lat w tamtejszym szpitalu, a że
zakochała się w swoim pacjencie Karakolczyku, przeprowadziła się
po ślubie do jego rodzinnego domu. Bo tak to już w tej części
świata jest, że jeden z synów zawsze przy rodzicach zostaje,
współdzieli z nimi dom, towarzysząc im do końca ich dni.
Kolejnego dnia, o poranku pakujemy nasz
samochód po raz ostatni w Tadżykistanie. I gdy tak kokosimy się na
parkingu przed hotelikiem spotykamy znajomego Baska, podróżującego
przez tą część świata na rowerze. Szuka transportu do
Kirgistanu, bo jego organizm zmęczony rocznym pedałowaniem, odmawia
posłuszeństwa i potrzebuje dłuższego odpoczynku. Postanawiamy mu
pomóc, łazik jak się okazuje, na swoich czterech miejscach, pięciu
pasażerów i bagaże pomieści.
Żegnamy się z Tadżykistanem.
Przywitamy Was następnym razem z Kirgistanu.
|
Murgab |
|
Pamirska stacja benzynowa |
|
Zrobiło się pochmurno. I Pięknie |
|
Na najwyższej przełęczy - Ak Baital, 4600 mnpm. |
|
Jaki pamirskie |
|
Karakol |
|
Nad jeziorem Karakol |
|
Ostatnie spojrzenie na Tadżykistan, tuż przed granicą z Kirgistanem. |