4 października 2009




Transfer zakończony!


trochę to trwało, ale jesteśmy w Bogocie!

Po ostatnich dniach, kiedy byliśmy w natłoku przygotowań, zakupów, wyprowadzki z mieszkania, Madziuli pracy magisterskiej itd, pożegnań ze znajomymi, wyruszylismy na Okęcie dosyć zmęczeni. Zawsze wylatując zastanawiamy się czy aby babeczka przyjmująca bagaże puści oko na naszą nadwagę, jednak tym razem, w wyniku koncentracji na wzięciu minimalnej ilości rzeczy, jak również na skutek nie wyrobienia się z zakupami, nasze bagaże były arcylekkie - łącznie 30 kg. Lot do Madrytu bardzo spokojny i szybki - zasnęliśmy nad Karkonoszami, obudziliśmy się nad Pirenejami. Robią fantastyczne wrażenie z góry - bardzo mocno poszarpane, porozrywane, z niektórymi wierzchołkami wciąż oblepionymi łachami śniegu. Nie mogłem pozwolić żeby Madziula przegapiła ten moment więc też już nie spała. Oczywiście zaraz za Pirenejami zaczyna się żółta ziemia Hiszpanii.
Lotnisko w Madrycie duże, rozległe, niemniej aż kuje w oczy jego niedorozwój. Podczas gdy obecnie większość lotnisk wygląda jak centra handlowe, tak tutaj bardzo mało było jakichś sklepów, restauracji czy innych udogodnień. Oczywiście system informacji konsekwentnie również poniżej europejskiej średniej, niemniej udało nam się znaleźć przechowalnię bagażu i pojechaliśmy do miasta.

Oczywiście plan był mocno nastawiony na zakupy - a zobaczyć go możemy w drodze powrotnej, bo spędzimy tu trochę więcej czasu wtedy. Z zakupów niewiele wyszło. Najbardziej zależało nam na sandałach dla Madziuli, bo póki co ma ona jedynie kupione w piątek wodoodporne półbuty. W Madrycie sandałów nie znaleźliśmy niestety, wszystkie sklepy nastawione są już na sprzedaż zimowych kozaków, choć temperatura wciąż wynosi 26 stopni.

Dodając, że byliśmy bardzo zmęczeni, pojechaliśmy na lotnisko szukać miejscówki do spania.
Udało nam się taką znaleźć, a wykorzystując nasze śpiwory i maty samopompujące, a także obstawiając się plecakami, mieliśmy naprawdę świetne legowisko.
Rano zwineliśmy manatki i polecieliśmy do Amsterdamu - to inna Europa. Nie nowe, ale nowoczesne lotnisko, z wszystkim co potrzeba, klarowną informacją itd. Wtedy jeszcze lot do Panamy wydawał nam się trochę abstrakcyjny, ale szybko czas oczekiwania minął i weszliśmy do samolotu MD-11. McDonnell Douglas wyróżnia się tym że jeden z silników jest umieszczony w ogonie samolotu. DO tej pory mieliśmy okazję lecieć takim, tylko mniejszym samolotem w drodze do Turcjii Alitalią 3 lata temu, co niefortunnie zbiegło się z dosyć dużymi turbulencjami. Więc patrząc pesymistycznie, podróż nie zapowiadała się najlepiej, a optymistycznie, MD miał niebywałą okazję do poprawy image'u w naszych oczach.

Mieliśmy szczęśćie, że miejsce koło nas nie zostało zajęte, więc mieliśmy dużo swobody i dostęp do okna. W sumie to nie ma na co za bardzo patrzeć, bo ciągle po horyzont jedynie Ocean widać. Lot bardzo dobry i szybko minął, bo człowiek aż nie wie na co się rzucić żeby czas spędzić: przewodnik, książeczkę Hiszpański w jeden miesiąć, filmy, gazety, drzemka, economist, jedzenie, picie, desery itd. Łatwo nie jest, trzeba wybierać.

No więc poza kilkoma momentami spodziewanych tubulencji, widoku z góry na wyspy karaibskie, nie zawiele się dzieję na zewnątrz samolotu. Aż dolatuje się do Panamy. Ciekawe, bo musieliśmy zatoczyć koło i wylądować od zachodu, co dało nam możliwość zobaczenia w jednym momencie Panamy oblewanej przez Atlantyk i Ocean Spokojny. Tak jak w Warszawie koło lotniska widać piaseczna, ursusy itd, tak tutaj, jest sobie dżungla. Widać brązową ziemię, na której stoi woda, widać gąszcz zielonych drzew i krzewów, a także latające wśród koron drzew jakieś białe ptaki. Naprwadę robi to wielkie wrażenie.
Samo lotnisko w Panamie trochę egzotyczne dla nas - ciężarówki tutaj widać że ze Stanów pochodzą a nie z Europy, autobus przewożący ludzi z samolotu do terminalu lotniska wysokopodłogowy, więc wszyscy tutaj z manelami muszą sie bardziej wysilić niż normalnie. Zauważyliśmy że nasz lot z Amsterdamu połączony był z wieloma lotami lokalnymi - do Ekwadoru, Chile, Gwatemali, Kolumbii itd, więc nasze wcześniejsze pytanie: "że też codziennie tyle osób do tej Panamy leci" straciło na aktualności. Krótkie oczekiwanie na lot Aero Republicas, i znów jesteśmy w samolocie, tym razem to brazylijski embraer. Lot krótki, my oczywiście już ze zmęczenia (to była już chyba 3 czy 4 w nocy polskiego czasu) posnęliśmy i musieliśmy się dopominać o jedzonko już dawno wszystkim rozdane.
Jako że to blisko równika, koło 18tej zachodzi słońce, więc cały lot było już ciemno i dopiero światła Bogoty zmieniły nasz widok zza okna.

Na lotnisku standardowa procedurka, bardzo sprawnie to wszystko poszło - odbiór bagażu, wypełnianie karteczek dla celników i paszportowników. Magda już ledwo stała na nogach i ja również nie marzyłem o niczym innym niż o dojezdzie do hostelu. Wychodząc z terminalu dostaliśmy ze 230 ofert taxi i/lub noclegu, jednak bez cienia wątpliwości udaliśmy się do okienka z taxi authorizado - podaje się tam miejsce do którego chce się pojechać, babeczka zaś oblicza cenę taksówki i z karteczką od niej idzie się na postój taksówek. Świetne!!! Normalnie człowiek po pierwsze nie wie jeszcze dobrze ile to jest 10000 COP na polskie, a po drugie nawet nie wie jaka odległość i ile powinien zapłacić. Wiec przeplaca sowicie. Tutaj bardzo sprawnie pojechaliśmy jakimś małym samochodzikiem z sympatycznym kierowcą, z którym udało nam sie trochę pogadać. Dochodziła 10ta wieczorem i na ulicach żywego ducha!! Co do adresów w Bogocie, to może kiedyś innym razem coś napisze, bo to naprawdę otwiera oczy na mozliwosci ludzkiej pomyslowosci.
Znaleźlismy hostel, wybralismy pokój.

Transfer zakończony.

A to pierwszy album ze zdjęciami:
W drodze do Bogoty


Pozdrawiamy!

Michał i Madziula wciąż spiąca.

1 komentarz :

  1. a nie ma pozycji hiszpański w jeden lot samolotem w kierunku Ameryki Południowej? - to chyba jest pomysł, co. spisujcie przydane słowa:) tak się wymądrzam, bo zazdroszczę :)

    OdpowiedzUsuń