9 października 2009




Spędziliśmy 3 pełne dni, a można by było wiele więcej.

Stolicę Kolumbii pokazał nam Andrew, brat cioteczny Joe - mojego szwagra. Andrew mieszka w Bogocie i pracuje jako nauczyciel angielskiego, ale tak naprawde to tylko czeka az pobierze sie w przyszlym roku z poznana tu swoja dziewczyna - bardzo sympatyczną Vivi. Andrew od 3 lat podróżuje i spędza po kilka miesięcy w jednym kraju i uczy angielskiego, lub też prowadzi wycieczki. W Afryce, Ameryce Południowej i Środkowej. Jak możecie się domyślać, mieliśmy o czym rozmawiać, oj mieliśmy. Wszystko przez zbieg okoliczności - akurat w tym tygodniu szkoła Andrew miała wolne i Andrew miał czas żeby z nami być. Andrew mieszka w bardzo ładnym apartamencie z 63-letnią Cat - Kanadyjką. Niezwykle ciepła i przyjazna osoba. Cat ostatnie lata spędza w przeróżnych państwach świata pracując nad rozwojem lokalnych społeczności. Ostatnie lata spędziła w Nigerii i Kostaryce, po czym przeprowadziła się do Bogoty, żeby uczyć angielskiego. Dostaje emeryturę z Kanady plus uczy ang w holenderskiej firmie 2h dziennie 6-8, wstaje codziennie o 4, wraca do domu o 9.30 i ma cały dzień dla siebie. Mówi, że z tą kasą żyje jej się dużo lepiej niż żyłoby się w Kanadzie i sprawia wrażenie bardzo szczęśliwej.

W pierwszy dzień skupiliśmy się jeszcze na kupnie kilku potrzebnych nam rzeczy, jednak udało nam się tego dnia jeszcze zgubić moją komórkę, i futerał z okularami - a może ktoś nam w tym pomógł? Drugi dzień był prawdziwie zwiedzaniowy - wyjechaliśmy kolejką na górę z której rozpościerał się fantastyczny widok na stolicę (a to już bylo ok 3200 m npm), a także odwiedziliśmy Muzeum Złota. W trzeci dzień zrobiliśmy sobie samodzielnie wycieczkę pod Bogotę do miejscowości słynącej z kopalni soli - takiej kolumbjiskiej Wieliczki - podobnie jak u nas mają tutaj wykutą tzw Katedrę Soli. Zachęcam do zobaczenia zdjęć, które to wszystko ilustrują.

Bogota jest miastem niezwykłym. Zróżnicowanym - biedne południe (nie widzieliśmy), zadbana starówka i bogata północ. W dzień bezpieczne, chronione przez rozmaite służby, z wartownikami w każdym budynku. W nocy różnie, w zależności od tego gdzie się jest. Widać, że Bogota rośnie, pięknieje. Budynki powstają jak grzyby po deszczu, transport w mieście wciąż opiera się na wszechobecnych krótkich autobusach, których układy wydechowe wypluwają nieakceptowalną objętość spalin, jednak na głównych ulicach zamiast pasów zieleni zostały wytyczone buspasy, po których bezkolizyjnie poruszają się przegubowce. Transmilenio to tania alternatywa metra - o wysokiej przepustowości. Ale miasto chwali się że metro już niedługo będzie wybudowane - przynajmniej pierwsza linia.

Więcej o Transmilenio tu:
http://en.wikipedia.org/wiki/TransMilenio

Bogota jest również różnorodna, jeśli chodzi o ludzi ją zamieszkujących. Widać, że krew się tu dowolnie miesza od dawien dawna - indiańska, europejska, karaibska, afrykańska. Skutkiem tego jest trudność w opisaniu typowego mieszkańca Bogoty. Nawet Madziula by nie dała rady. Ludzie bardzo chętni do pomocy, przyjaźni, gadatliwi, uczynni. Choć oczywiście trzymamy rękę na pulsie, bo od gościnności do oszukania niedaleko niestety. )Tutaj na szczęście pomaga nam fakt, że większość cen jest stałych.)
Acha, Bogota jest potężna, wielka, rozległa po horyzont, spójna. Kilka milionów ludzi wypełniających płaskowyż.

Andrew bardzo dużo nam poopowiadał - o Bogocie, Kolumbii i Ameryce Południowej generalnie. Zaczynamy naszą przygode od naprawdę niesamowitego kraju. Kolumbia przez ostatnie kilkadziesiąt lata targana jest/była wojną domową. Jeszcze w latach 90-tych Bogota była bardzo niebezpiecznym miastem, z regularnymi strzelaninami. Jeszcze 5 lat temu Vivi w życiu nie pojechałaby z rodzicami samochodem na wybrzeże. Drogi i miasta były kontrolowane przez gangi narkotykowe, FARC i grupy paramilitarne. Dojście prezydenta Uribe do władzy mocno zmieniło sytuację w kraju. FARC został zepchnięty do dżungli i terenów górskich. Przestępczość w miastach została mocno ograniczona. Północna Bogota stała się miejscem, które można nazwać względnie bezpiecznym, La Candelaria dalej pozostaje jednak mekką złodziei, a południe jest miejscem, do którego po prostu się nie jeździ. Cat - 63-letnia współlokatorka Andrew (super ciekawa i ciepła osoba - mieszka w Bogocie i uczy ang, a ostatnie lata spędziła mieszkając w Kostaryce i Nigerii) mówi że południe Bogoty wygląda jak afrykańskie slumsy. Spacerując po Bogocie byliśmy wielokrotnie ostrzegani, żeby uważać na nasz aparat. Wzięliśmy sobie ostrzeżenia do serca - stąd zdjęć z Bogoty za wiele nie mamy. Skala z jaką rząd stara się dbać o bezpieczeństwo swoich obywateli robi wielkie wrażenie. Na każdym rogu ulicy w centrum stoi policjant, ochroniarz lub żołnierz z karabinem, pistoletem, granatem i nie wiadomo czym jeszcze. Wchodząc do supermarketów przechodzi się przez bramki, do transakcji w banku potrzebny jest dokument, podpis i odcisk palca ( a nawet kilku palców !), budki z bankomatami są zamykane od środka na zatrzask, w blokach domofonów brak - drzwi zawsze otwiera ochroniarz, też wyposażony w różne spluwy, a taksówkarzowi po tym jak zamówi się go przez telefon trzeba podać specjalny kod, który wcześniej usłyszało się przez telefon (dopiero wtedy może ruszyć, a cała pokonywana trasa jest śledzona przez radio taxi). Zupełnie inna historia to walka z grypą. Rząd nakazał w całym mieście zamontowanie pojemników z płynem antybakteryjnym do czyszczenia rąk (można znaleźć je w bibliotece, księgarni, muzeum, sklepach), a na przystankach Transmilenio stoją ludzie w żółtych kombinezonach z maskami na twarzy, którzy podchodzą do każdego i spsikują ręce. BA! Nawet wyświetlacze LCD mówią co jakiś czas - jeśli masz grypę, zostań w domu. Andrew mówi, że teraz to i tak luz. Jak wybuchła epidemia grypy, wszyscy chodzili w maskach, które były odpowiednio często zmieniane, a w szkole dzieci były natychmiast odsyłane do domu, jak choćby raz kichnęły. Oboje mamy wrażenie, że pod względem systemowych rozwiązań jesteśmy 20 lat za Kolumbią. Więcej o opowieściach Andrew na temat Kolumbii w kolejnych wpisach.


Wczoraj cały dzień jechaliśmy z Bogoty do Medellinu - drugiego miasta w Kolumbii, gdzie czeka na nas motor. Zajęło nam to cały dzień - 10,5h, mimo że dystans nie przekracza 450km. Droga jednak prowadzi pomiędzy dwoma łańcuchami górskimi, więc z 2500 m zjeżdża się na 190 i potem z powrotem pod gore. Mieliśmy możliwość zobaczenia 4 filmów, głównie o brutalności i przemocy. W Medellinie widzieliśmy sie z Paulem, ktory trzyma w garażu nasz motocykl. Po śniadanku pójdziemy sie z nim zapoznać! Szczegóły wkrótce.

i jeszcze zestaw zdjęć na dziś:
Bogota


pozdrawiamy!
M&M

1 komentarz :