4 września 2016



Wszystko zaczęło się jeszcze w Turcji. Jechaliśmy przez góry na wschodzie kraju. Prowadziłam ja, gdy na jednym z podjazdów zagotował się silnik. Czerwona kontrolka, woda z chłodnicy out, stop na poboczu. Byliśmy akurat na wysokiej przełęczy, więc problem rozwiązał się szybko sam. Silnik ostygł, zjechaliśmy na dół, znaleźliśmy miejsce na nocleg, uzupełniliśmy płyn w chłodnicy i pojechaliśmy spokojnie dalej. Na epizodzie się jednak nie skończyło. Problem zaczął się powtarzać i jechalismy często wpatrzeni w kontrolkę temperatury silnika. W irańskim Tabriz podjęliśmy pierwszą próbą rozwiązania problemu. Mechanik uznał, że chłodnica wymaga czyszczenia, wyszorował ją porządnie. I odczuliśmy poprawę, ale tylko na chwilę. Pierwszy podjazd do góry rozwiał wątpliwości – problem powraca.

W Kurdystanie u Edrisa i Bayan wylądowaliśmy z tego właśnie powodu – gotujący się silnik. Mechanicy zauważyli wówczas zepsuty termostat, a w kolejnym dniu naprawili wiatrak. I znowu było trochę lepiej, ale tylko na chwilę. Postanowiliśmy wrócić do Teheranu – tam na pewno będą dobrzy mechanicy, tam problem rozwiążemy. Pomyłka. Kolejne dni spędziliśmy w oczekiwaniu na samochód w Sziraz, Isfahanie i raz jeszcze w Teheranie. Bez sukcesu niestety. O szczególach wszystkich tych naszych dni pisać nie będę, nie chcę zanudzić, schemat zawsze był ten sam. Zawsze zaangażowanych było wiele niezwykle serdecznych osób, które stawały na głowie, z telefonem przy uchu, żeby znaleźć możliwie najlepszego mechanika. Ten miał zawsze bardzo dużo dobrej woli i zawsze dokładał dużo starań, chcąc pomóc. Zawsze znajdował przyczynę. A to sprzęgło wiskotyczne, a to chłodnica brudna wewnątrz, a to znowu wiatrak, a to pokrywa od wiatraka. I zawsze po wizycie u mechanika odczuwaliśmy poprawę. Zawsze jednak nie była ona wystarczająca i samochód przy pierwszym lepszym podjeździe do góry, czasami prawie niezauważalnym dla oka, nie dawał rady.

Nie muszę mówić, że było to frustrujące. I stresujące. Bo wyobraźcie sobie pustynię, za oknem nawet 48 stopni w cieniu, w środku pewnie jeszcze więcej bo klima wyłączona by silnika nie obciążać, i obawa, że za chwilę trzeba będzie się zatrzymać, wyjść z samochodu i bez cienia czekać, aż samochód ostygnie. Z dwójką małych dzieci na pokładzie. Powiało dramatem, co? No więc koniec z dramatyzowaniem, spójrzmy na to z innej strony.

Malutki cień w vanie znajdzie się zawsze pod klapą bagażnika. Można wtedy zjeść owoce a dzieciom napuścić wody do wanny, robiąc im basenik, w którym zawsze schłodzić się mogą. Ludzie w Iranie są najcudowniejsi na świecie. Widzą człowieka w problemie, pomogą. Za każdym razem, gdy stawaliśmy na poboczu, zatrzymywał się choć jeden samochód z propozycją pomocy, podwózki do cienia, z chłodną wodą itd. Problemy z autem „wprowadziły” nas jednak przede wszystkim do irańskich domów, często na dłużej niż to byśmy sami zaplanowali. Jakkolwiek pompatycznie to nie zabrzmi, odważę się i powiem więcej – problemy z samochodem z dziećmi u boku, wprowadziły nas do ludzkich serc. Bo do domów można wejść bardzo łatwo przez couchsurfing. Ale bez problemów, nie zobaczylibyśmy, jak wiele Irańczycy są w stanie zrobić, zeby pomóc. Poznaliśmy Iran od innej, kuchennej strony. I ta strona urzekła nas totalnie. Wyrwała z majtasów. I wywindowała Iran na szczyty najbardziej niezapomnianych odwiedzonych miejsc.

Nie zobaczyliśmy Iranu tak jak sobie to na początku wyobrażaliśmy. Ominęliśmy kilka terenów, miast i regionów, do których chcieliśmy pojechać. Na tej liście są chociażby Jazd i jego okolice, piękne drogi gór Zagros i Alborz, pustynia Dasht-e-Kavir i Mashhad. W zamian zaprzyjaźniliśmy się z kilkoma Irańczykami, byliśmy na kilku piknikach i mieliśmy przemiłe wieczory przy pysznym irańskim jedzeniu i ciekawych rozmowach, które pozwoliły nam poznać Iran znacznie lepiej niż przez pryzmat przewodnika i zabytków. I tej pozytywnej strony problemów się trzymajmy :)

Jedziemy dalej z naszym problemem w nadziei na to, że w „stanach” znajdziemy mechaników lepiej znających się na dieslach i uda nam się tego balastu pozbyć. A zanim ich znajdziemy, będzie płasko, więc damy radę :)


P.S. Trochę później na uzbeckim bazarze.

- Ignaś, no proszę Cię, przyjedź do mnie! - wołam
- Mamusiu, nie mogę! - odpowiada Ignaś
- Dlaczego, nie możesz?
- Bo zagotował się mój silnik. Muszę trochę odczekać aż ostygnie i dolać do wody do chłodnicy...

Tja. Podróże kształcą :)

Góry Iranu nie dla nas, nie tym razem. Wiele dróg w nich nie pokonaliśmy, więc choć kilka widoków dla Was!





Do kilku pięknych miejsc w górach mimo wszystko dotrzeć się udało. To wodospady Maregoon koło Yasuj.


Tą przełęcz zdobywaliśmy przez 2 dni. Drugiego dnia zerwaliśmy się bladym świtem, żeby ułatwić silnikowi jej zdobycie. Śniadanie na szczycie!

Kąpiel dla ochłody, gdy auto nie domaga.
Post napisaliśmy na notebooku Asus UX301L

0 komentarze :

Prześlij komentarz