22 marca 2016


Niedługo  po powrocie z Omanu, gdzie powitaliśmy 2015 okazało się, że Ignaś przestanie być jedynakiem [juhu!]. Pochłonięci nowymi pracami, rok spędziliśmy w dużej mierze w biurach, a na wakacje postanowiliśmy wybrać się samochodem do Rumunii. Kusiło nas przetestowanie nowego "kamperowego" sposobu przemieszczania się :)
Magda w siódmym miesiącu ciąży nie chciała już spać w namiocie na karimacie, więc specjalnie pod tygodniowy wyjazd kupiliśmy dwudziestoośmioletniego Forda Transita w wersji Nugget, przerobionej przez Westfalię. Z zewnątrz auto wygląda jak zwykły busik, jednak podnoszony dach i specjalne wyposażenie sprawiają, że w aucie na dwóch szerokich łóżkach śpią wygodnie 4 dorosłe osoby. Posiłek można ugotować na trójpalnikowej kuchence gazowej z produktów trzymanych w lodówce zasilanej tym samym gazem. Rozkładany stolik pomiędzy tylną kanapą i przednimi obracanymi fotelami dopełnia reszty komfortu.


Minusów długo nie trzeba szukać: brak wspomagania, klimatyzacji i tylko 68 koni mechanicznych. Na trasie w najcieplejszym sierpniowym tygodniu jechaliśmy po prostu max 80km/h, za to z pootwieranymi oknami ciesząc się widokami i wolnością.

Te kilka dni urlopu spędziliśmy w północnozachodniej części Rumunii.

W górach Gutai poszliśmy na banalny (dla dorosłego), ale piękny szlak prowadzący na Koguci Grzebień (Creasta Cocosului), skąd widać bardzo dobrze pas gór po ukraińskiej stronie. 

W innych miejscach aktywnie wykorzystywaliśmy na króciutkie i trochę dłuższe wycieczki zabrane z Polski rowery. Z miejsc, o których słyszeliśmy, ale jeszcze nigdy nie byliśmy dotarliśmy do Szigiszoary.

Poznaliśmy też powszechnie znane inne skarby regionu: gorące źródła w Sovacie, zamek Biertanu, wąwóz Cheile Turzii koło Turdy, malowniczą Rimateę, szutrowymi drogami przekroczyliśmy pasma Parku Narodowego Apuseni.


Pięknym widokom towarzyszyło doświadczenie autentycznej gościnności mieszkańców. W Satu Mare rozbiliśmy się koło zabudowań jakiegoś upadłego ośrodka sportowego. Rano obudziliśmy się w delikatnym akompaniamencie uderzeń rakiet, a członkowie tętniącego życiem klubu tenisowego zaprosili nas do skorzystania ze swoich natrysków.


Rozbici w górach przy strumyku spodziewaliśmy się od zatrzymującego się przy nas samochodu, że zostaniemy upomnieni, że w Parku Narodowym nie pali się ognisk. Oczywiście mamy złe skojarzenie - to lokalny mobilny sprzedawca warzyw sprawdzał, czy może jakiś produktów nie potrzebujemy. Piwa wprawdzie chłodnego nie mógł nam zaoferować, za to nie mogliśmy nie zabrać do Polski Palinki  w pięknym opakowaniu sygnowanym Aqua Carpatica, czyli rumuńskiej Muszynianki. Warzyw  zabraliśmy od Pana całe siatki. Lokalne pomidory z powodu swojej brzydoty nigdy by się nie znalazły na półce sklepowej w Polsce, za to resetują poprzednio poznane poziomy smakowe przez nasze kubki.

Problem z kamperem jest taki, że nie zawsze  jest łatwo znaleźć płaskie miejsca na nocleg tuż przy drodze, w którym mielibyśmy poczucie prywatności i bezpieczeństwa. Nic nie powstrzyma słońca przed schowaniem się, nie kupi się dodatkowej półgodzinki na szukanie takiego miejsca za widoku. I wtedy jeszcze na wąskiej leśnej drodze natrafia się na drwali, którzy ręcznie ładują specjalnymi dźwigniami pnie na przyczepę traktora. Nie ominiesz, nie przeskoczysz. I właśnie taki drwal wskaże Ci miejsce na swojej posesji, do której przecież sam jedzie. A rano zaprezentuje wszystkie zwierzęta w gospodarstwie, co jest najlepszym możliwym przeżyciem dla Ignasia. 

Kolejne dni zlatują niepostrzeżenie i już wiemy, że takim kamperem, w którym możemy spać, chętnie jeszcze gdzieś pojedziemy. 

Co jest pięknego w wolnym podróżowaniu? Normalnie przy tak krótkim urlopie zaplanowałbym powrót z Rumunii do Warszawy na jeden dzień drogi. Ale bez klimy, z małym dzieckiem, przy prędkości przelotowej 80km/h, dużo przyjemniej nam się jechało kiedy podzieliliśmy tę trasę na dwa dni - w ten sposób zobaczyliśmy piękne starówki Koszyc i Bardejowa, do których nigdy nie mieliśmy wcześniej czasu zjechać.

Na koniec jeszcze trasa naszej wycieczki:


Pozdrawiamy z opóźnieniem

Michał 
 Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS


2 marca 2016


Wadi
------
 Polnoc Omanu to przede wszystkim góry. Wysokie, sięgające 3000 m npm, spadające wprost do oceanu. Szczytu żadnego nie zdobyliśmy, więc o tym nie opowiemy. Odwiedziliśmy jednak, podobnie jak inni odwiedzający Oman, kilka wadi - głębokich dolin, wyżłobionych w górach przez sporadycznie spadające tam deszcze. Świetne są te omańskie wadi. I tak charakterystyczne dla tego kraju, że do dnia dzisiejszego myślę Oman, widzę przed oczami wadi.

Topowym wadi Omanu jest wadi shab. Niedaleko Muskatu, głęboki, ze stromymi zboczami, ciekawymi formacjami skalnymi i wodą na dnie, która wydrążyła prawdziwe baseny. Prawdziwy naturalny aquapark! Nie chcieliśmy dzielić tego miejsca z tłumem ludzi postanowiliśmy więc być tam pierwsi. Rozbiliśmy namiot przy samym wejściu, a w miejscu, gdzie podpływają łódki, aby przewieźć ludzi przez początkowy, zalany fragment doliny, byliśmy przed "kapitanami" tychże łódek. Bycie pierwszym nas zgubiło, dosłownie zgubiło. Po ponad godzinie marszu nie zauważyliśmy basenów i zawędrowaliśmy sporo dalej. Kończąca się woda do picia zmusiła nas do odwrotu. Niezadowoleni z nieosięgnietego celu wracaliśmy w stronę samochodu i dopiero bawiący się radośnie w skakanie do wody ludzie uświadomili nam nasz błąd. Nie ma tego złego... Zaliczyliśmy piękny spacer, a i kąpać się w pełnym słońcu było milej niż niedługo po wschodzie. Genialny film w wadi shab nakręcili byle-daleje (http://www.byledalej.com/co-nam-wadi-w-omanie), sami zobaczcie!:


Wadi Shab from scov on Vimeo.

Z perspektywy samochodu najlepiej wspominamy wadi bani awf. Stroma, kręta droga, nieziemskie krajobrazy, małe wioski z zielonymi tarasami ryżowymi, rażącymi intensywnością na tle szarych skał. Możliwe, że miejsce to straciło już trochę na uroku, bo Omańczycy byli w trakcie budowania asfaltowej drogi i wyrąbywania kolejnych skał. Z pewnością jednak urok do końca zabity nie został i pojechać tam na pewno warto!


Samochód
 -----------
 Na cztery dni decydujemy się na wypożyczenie samochodu terenowego. Ma on nam umożliwić dostanie się na Płaskowyż Jabal Akhdar i wydmy Wahiba Sands. Samochód psuje nam się jednak w drugiej dobie. 300 km od miejsca, w którym został wypożyczony. Pech? A może szczęście? Szwagier właściciela naszej wypożyczalni żyje akurat we wsi, koło której samochód nasz zgasł i więcej nie odpalił. I chwilę po odłożeniu słuchawki zjawia się po nas miły pan z zaproszeniem do swojego domu. Wielodzietność omańskich rodzin sprawia, że chyba wszędzie jakiś kuzyn kuzyna się znajdzie :) Cały dzień spędzamy w jego domu, Michał w sekcji dla gości, a ja zostaję dopuszczona do stref kobiecych. Brzuchy pękają nam od kolejnych przynoszonych przysmaków, a rozmów nie ma końca - świetne kulturowe doświadczenie funduje nam nasz samochód! Popołudniu podstawiają nam nowe autko i ruszamy do świata piasku. Jazda po wydmach wydaje się prosta, brniemy więc coraz dalej, głębiej, odbijając od głównych szlaków. Szybko kończy się nasze chojrakowanie. Nie daje rady wyjechać pod jedną z górek i zakopujemy samochód. Nie ma szans, że wydostaniemy się z tego piachu sami. Wdrapujemy się na najwyższą w okolicy wydmę i wypatrujemy samochodów. Tumany kurzu zdradzają, że coś się zbliża. Michał biegnie więc pędem, żeby przeciąć im drogę, po czym sprowadza pomoc. To beduini. Już dawno poznali się na turystach i pobierają opłaty za wydostanie samochodu z piasku... Ustalamy stawkę i za nie więcej niż 5 minut sprawa jest załatwiona. Pokornie wracamy na główny szlak, piachu we krwi to my nie mamy... ;)


Spacer po górach
------------------
 U stóp Jabal Shams, najwyższego szczytu Omanu, znajduje się głęboki Kanion. Wybieramy się na szlak trawersujący jego zbocze do małej, opuszczonej wioski. Samo położenie rozpadających się domów na pionowej ścianie kanionu robi ogromne wrażenie. Ignaś dzielnie znosi kilka godzin w nosidełku bawiąc się głównie w rzucanie kamieni przed siebie. Kilka odcinków pokonuje na swoich półtorarocznych nóżkach. Im trudniej, tym fajniej.

Północny Oman
Wadi Omanu
ysłano z ultrabooka Asus UX42VS