Pokazywanie postów oznaczonych etykietą San Juan Chamula. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą San Juan Chamula. Pokaż wszystkie posty

13 marca 2014


W czasie podróży po Ameryce Południowej finał karnawału spędziliśmy w jednym z najlepszych możliwych miejsc - boliwijskim Oruro. IMPREZA była tak wielka, że na koniec był to na pewno jeden z naszych najbardziej niezapomnianych dni. Chcieliśmy, żeby i tym razem tak było. Jest szansa, że się udało.

W indiańskie okolice przyjechaliśmy tydzień przed finałem najbardziej znanego w Chiapas karnawału w San Juan Chamula. Musieliśmy jakoś nasz czas zagospodarować, jeździliśmy więc po okolicznych wioskach i miasteczkach. W jednej z nich – w Tenejapie widzieliśmy poruszenie, mężczyźni strojnie ubrani przemierzali rynek z drewnianymi batami w rękach, kobiety w domowych zaciszach łuskały tony kukurydzy. Zaczęliśmy pytać - co tu się dzieje, dlaczego, po co? I tak od słowa do słowa dowiedzieliśmy, że następnego dnia w Tenejapie rusza finał karnawału. Katolicki karnawał pokrywa się tu z pięcioma "niezagospodarowanymi" dniami w kalendarzu Majów [Kalendarz ten składa się z 18 miesięcy po 20 dni, do 365 dni brakuje więc 5]. Upraszczając można powiedzieć, że to takie zakończenie roku w rozumieniu Majów, czas kiedy należy dopełnić odpowiednich obrzędów, aby kolejny rok nastał i był udany. Karnawał nie trwa w indiańskich wioskach jednego dnia, ale pięć!

Wróciliśmy kolejnego dnia rano do Tenejapy i przywitało nas święto w pełnej krasie. Na głównym placu zebrał się tłum Indian, a na środek wchodziły kolejne grupy uroczyście ubranych mężczyzn z tańczącym wiklinowym bykiem na czele. Byk symbolizuje złe duchy, dlatego grupy mężczyzn biegną za nim, żeby przepędzić zło. Każda grupa wchodziła najpierw do kościoła, modliła się, po czym wybiegała na plac i goniła byka przez miasto zatrzymując się przy wybranych domach. Tam formowane były okręgi, byk nieprzerwanie tańczył w środku, a reszta żartowała wydając przy tym bardzo śmieszne pohukiwania na zasadzie naszego "HA HA". Nie byłoby wielkiej zabawy ani złe duchy nie zostałyby przepędzone gdyby nie sowite zakrapianie posh, czyli bimbrem z trzciny cukrowej, oraz chichą, czyli mniej więcej tym samym z dodatkiem cynamonu. Za niegrzeczną uznawana jest odmowa, więc i my popróbowaliśmy. O 10 [rano, bynajmniej nie następnego dnia] widzieliśmy już niejednego pana w rowie. Chodziliśmy tak za grupami i bykiem, rozmawiając z co bardziej trzeźwymi i przypuszczamy, że byliśmy często głównym przedmiotem żartów. Dosyć szybko zaczęło się jednak robić za bardzo zakrapianie, coraz więcej osób, tych bardziej niż mniej pijanych, zaczynało chcieć od nas "napiwek" za udział w uroczystościach lub zdjęcie. Zdecydowaliśmy więc o powrocie do San Cristobal de las Casas, wybierając małe polno-górskie dróżki. Jakie piękne i kolorowe to górskie Chiapas!







Pierwszy dzień z pięciodniowego karnawału spędziliśmy w Tenejapie, na ostatni pojechaliśmy do San Juan Chamula. Tyle kolorowych indiańskich bluzek i szali, tyle włochatych spódnic z baranów i takiego poruszenia to my jeszcze nie widzieliśmy. Wyobraźcie sobie jeden plac, w którego okolicach gromadzi się 60 000 Indian na wspólne świętowanie. Plac jest dosłownie obklejony ludźmi. Indianie wielkimi ludźmi nie są, szukają więc cegieł, metalowej blachy, krzeseł, stołów, żeby choć ciut lepiej widzieć. Najlepsza miejscówka jest na dachach i balkonach domów stojących wokół placu. Właściciele tych miejscówek oczywiście o tym wiedzą i za darmo nie wpuszczają. Stanie z Ignasiem na placu w wielkim tłumie byłoby dosyć trudnym tematem, znaleźliśmy więc najtańszy dach, na zapleczu domu wygrzebaliśmy ze śmieci dwie skrzyneczki i zajęliśmy super miejsca w pańskiej loży. Wśród obserwujących dominowały kobiety, karnawałowe obchody są zdecydowanie męską domeną. To oni stoją na placu, to oni podążają taneczno-skocznym krokiem wokół placu za przywódcami duchowymi, to oni usypują stertę siana na środku placu, podpalają ją i skaczą przez nią w sandałach. Wreszcie to oni wybiegają na plac z bykiem, tym razem żywym, ciągniętym czterema linami, i go gonią, dosiadając jego grzbietu co chwilę. Moment byczej gonitwy jest zdecydowanie punktem kulminacyjnym, którego wszyscy wyczekują. Cztery naprężone liny ograniczają niby możliwość staranowania tłumu, jednak co chwilę któryś z byków zbaczał nagle ze "szlaku" ku uciesze obserwujących. Do tego banda facetów biegnie cały czas na bykiem, stuka go jak tylko przystanie i wskakuje na zmianę na jego grzbiet, organizując sobie takie mini-rodeo. I znowu obserwujący mają największą radochę, jak byk zrzuci kogoś ze swojego grzbietu. Warto podkreślić, że byk nie jest jeden, jest ich ponad 20, a każdy byk ma okrążyć plac i jego okolice minimum 3 razy. Przy drugiej godzinie byczych wyścigów zaczynaliśmy czuć znużenie. W przeciwieństwie do naszych sąsiadów z dachu... :)

A Ignaś? Ignaś znalazł miejsce na dachu na raczkowanie z kurkami. Jak marudził Indianka zapakowała go w chustę i wisiał na jej plecach długą chwilę. A jak i to mu się znudziło, Indianka nauczyła i mnie wiązać po lokalnemu dziecko w chustę i od tej pory razem, ze skrzynki, oglądaliśmy byczą corride na rynku San Juan Chamula.

Zdjęć w czasie karnawału w San Juan Chamula robić nie wolno, mamy więc tylko z dachu :)

Ignaś u Indianki w chuście

A później u mnie :)

 Więcej zdjęć:

 Magda

Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS

6 marca 2014



Z Puerto Escondido uciekliśmy w góry. Do San Cristobal de las Casas, które na tydzień stało się naszą bazą do poznawania indiańskiej okolicy. Niesamowite są kolory tej części Meksyku. Wielobarwność i różnorodność zarówno kobiecych jak i męskich strojów Indian jest po prostu przepiękna. Do tego góry, duże przewyższenia, małe drogi i dróżki oraz wszechobecna żywa zieleń. Brakowało nam tylko jakiegoś wyjaśnienia, kogoś to odpowie na dziesiątki pytań w naszych głowach: dlaczego w kościołach święci mają lusterka na piersi? Skąd na cmentarzu tyle krzyży i dlaczego mają one różne kolory? W wioskach trudno było nam znaleźć odpowiedzi na nasze pytania. Dla większości osób pierwszym językiem nie jest hiszpański. A jak już znaleźliśmy kogoś kto mówi dobrze po hiszpańsku, słyszeliśmy uniwersalną odpowiedź: Taka jest tradycja. Żeby więc lepiej poznać i zrozumieć to, co spotykaliśmy w wioskach dookoła San Cristobal zdecydowaliśmy się na przewodnika i z małą grupą pojechaliśmy do pobliskiego San Juan Chamula. To co przeczytacie poniżej to tylko fragment niesamowitości, które tam spotkaliśmy. Posłuchajcie!

Przywódcy duchowi
Społeczność San Juan Chamula ma swoich przywódców zarówno duchowych jak i cywilnych. Przywódcami duchowymi stają się chętni, którzy zgłaszają swoją kandydaturę. Stanowisko piastują przez rok, w czasie którego często opuszczają swoje domy i przeprowadzają się do nowych "siedzib", przyporządkowanych do przypisanej im odpowiedzialności. Nie zarabiają w tym czasie pieniędzy, powierzone im funkcje sprawują z własnych oszczędności. Mimo to zdarza się, ze na miejsce trzeba czekać ponad 20 lat. Miasto ma w sumie 122 przywódców duchowych. Jedni opiekują się kościołem, inni mają za zadanie przygotowanie karnawału, jeszcze inni troszczą się o świątynię poświęconą konkretnemu katolickiemu świętemu. Taki święty to zazwyczaj katolicka figurka, ukryta pod kilkoma warstwami materiałów, otoczona kurtyna zwisających spod sufitu roślin. Przed kurtyną stoi stół, a na nim mnóstwo świeczek, zapalanych cztery razy dziennie, oraz szklanki z wodą, aby ugasić pragnienie świętego. Pomieszczenie jest całe zadymione od spalanych kadzideł, a podłoga wyścielona jest igliwiem. Inny sposób czczenia świętych niż "nasz"? Bo narzucony Indianom katolicyzm została połączony z przedhiszpańskiemi wierzeniami.

Synkretyzm religijny
Fuzję wierzeń najlepiej widać w kościele. Z zewnątrz zwyczajny katolicki kościół. Wewnątrz inny świat, tak inny, że został wyłączony spod jurysdykcji Watykanu. Nie ma tam mszy, nie ma ślubów ani spowiedzi. Jedynym zachowanym sakramentem jest chrzest. Raz w miesiącu przyjeżdża ksiądz i chrzci dzieci chętnych rodziców. Podłoga kościoła jest zasypana igliwiem, a wzdłuż ścian ustawione zostały figurki ze świętymi, czasami w przeszklonych szafkach. Wszyscy ubrani w kolorowe szaty, większość z lusterkami na piersiach. Skąd te lusterka? W czasach Majów figurki bogów miały na piersiach minerały, które odbijały promienie pochodzące od najważniejszego z bogów - Słońca. Minerały zostały zastąpione lusterkami. Przed figurkami modlą się ludzie i szamani - lekarze. Postać szamana jest bardzo ważna w indiańskich społecznościach. Szamanem człowiek się rodzi, trzeba zostać obdarzonych darem diagnozowania i leczenia. Indianie wierzą, że traumatyczne zdarzenia sprawiają, że człowiek traci ducha, a szamani pomagają go odzyskać. Badają puls i na jego podstawie oceniają, co należy zrobić, aby przebłagać Boga. Do dyspozycji mają: zapalenie odpowiedniej liczby świeczek w pięciu kolorach (zielonym, białym, żółtym czerwonym i czarnym), napicie się napojów gazowanych w jednym z czterech kolorów (j.w. bez zielonego) i bekanie, bezkrwawe zabicie kury przez ukręcenie głowy. Co się dzieje z taką kurą po zabiciu? Osoba, która straciła ducha zjada głowę, zamyka się w pokoju na 3-5 dni, po czym resztki kury chowane są w miejscu, gdzie nastąpiło traumatyczne zdarzenie. Wiecie, że dzieci też mogą stracić ducha? Jak upadną. Wówczas mama musi pobujać dzieckiem. Zdarza się jednak, że pobujanie nie pomaga i dziecko bardzo dużo płacze. Wówczas rodzice udają się z szamanem i malcem do kościoła. Szaman zatacza koła z jajkiem w ręku nad ciałem dziecka, po czym rozbija jajko do miseczki z wodą. wiele można z tej mikstury wyczytać. Np. bańki oznaczają ... kolkę. Kościół w San Juan Chamula kipił życiem. Ktoś czyścił szybę przed figurką świętego, szamanka w rogu instruowała jak ukręcić kurze głowę, koło grup modlących się ludzi leżały butelki z Coca Colą, jajka i wszędzie setki kolorowych świeczek.

Kolory napojów gazowanych odpowiadają dostępnym kolorom kukurydzy. Kiedyś pito kukurydziane napoje
Kościół fotografować można tylko z zewnątrz. Tu - główny plac Chamula, z kościołem w tle


Przywódcy cywilni
Społeczność San Juan Chamula ma również swoich przywódców cywilnych, własną policję i własne sądy. Przestępcy są pokazywani publicznie i zamykani na jeden dzień w więzieniu. Jeśli zdarzy się to drugi raz muszą wykonać roboty społeczne. Za trzecim razem delikwent wyrzucany jest ze społeczności. Dotyczy to tylko drobnych wykroczeń. Za duże zbrodnie jest kara śmierci. Kilka miesięcy temu trzech podejrzanych mężczyzn zostało spalonych żywcem za zgwałcenie i zabicie dziewczyny, sąsiedzi ich złapali. Wysoka surowość kar skutkuje bardzo niską przestępczością, podobno bezpieczne to miejsce do życia.

Na cmentarzu
Zmarli chowani są w prostych piaszczystych grobach. Budowanie kamiennych nagrobków jest wyróżnianiem się, co nie jest dobrze widziane w świecie, w którym społeczność ważniejsza jest od jednostki. Na szczycie grobu wbijany jest krzyż, a jego kolor zależny jest od wieku zmarłego. Dzieci mają białe krzyże, ludzie młodzi niebieskie lub zielone, natomiast czarne są przeznaczone dla osób starszych. Bardzo kolorowy ten indiański cmentarz.




Z Ignasiem na 5-godzinnej zorganizowanej "wycieczce"?
Dużo tam gringosów jeździ, bo i bardzo niezwyczajna to społeczność. Przynależność do grupy turystów trochę odgradzała nas od mieszkańców. Mieliśmy jednak ze sobą Ignaśka, który czarował na prawo i lewo, skracając dystans i niwelując przeszkody. W odwiedzonych domach mały bąk budził takie zainteresowanie, że zastanawialiśmy się, kto tu jest dla kogo większą atrakcją...? Żony przywódców duchowych brały go na ręce, przybiegały koleżanki, ciotki, babcie, córki. Robił się czasami taki harmider, że nasz przewodnik musiał czekać z wyjaśnieniami, bo nie było go słychać.  Z reguły nie lubimy "zwiedzać" z przewodnikiem. Tam jednak było warto. Weszliśmy dzięki temu do domu przywódcy duchowego, usłyszeliśmy tyle wyjaśnień i ciekawych historii. A wszystko to z wielkim poszanowaniem dla lokalnej kultury, zwyczajów i tradycji. Indianie w Chamula nie lubią zdjęć, dlatego nie wyciągaliśmy aparatu, chyba, że ktoś nie miał nic przeciwko temu.

W drodze do San Juan Chamula

Drzemka w trakcie spaceru po mieście

W domu

I powrót, tym razem na tylnej kanapie

Pomyślcie sobie, jakie kolorowe muszą być góry Chiapas, skoro każda wioska różni się choć trochę od kolejnej i ma swoje odrębne zwyczaje...? I jak kolorowy był karnawał...?

San Juan Chamula


Magda