25 listopada 2009

Machencjusz opowiedzial o Ekwadorze, wiec teraz ja dorzuce swoje naszych poczatkach w Peru. Dluuugo zastanawialismy sie jak ten kraj ugryzc. Peru jest najczesciej odwiedzanym przez turystow krajem Ameryki Poludniowej. Nic dziwnego - obfituje nie tylko w przerozne spektakularne krajobrazy, lecz rowniez w piekne kolonialne miasta i ruiny (nie tylko inkaskie Machu Picchu). Jako ze jednak duza ilosc turystow psuje ludzi, o czym przekonalismy sie juz zarowno w Indiach, Nepalu, jak i Azji Południowo-Wschodniej, postanowilismy oprocz tzw. highlightow pojechac w miejsca dzikie, mniej odkryte, a jednoczesnie pelne milych ludzi. I takim wlasnie miejscem sa gory polnocnego Peru.

Z San Ignacio ruszylismy wiec na południe w kierunku Chachapoyas, zeby pozniej dotrzec do najlpiej zachowanych w tym rejonie ruin - Kuelap i przez kilka przeleczy i kilkadziesiat wiosek dotrzec po nieutwardzonej drodze do Cajamarci, a pozniej do wybrzeza.

W San Ignacio zebralismy sie naprawde rano. Po doswiadczeniach dnia poprzedniego wyobrazalismy juz sobie dokladnie jak zla moze byc droga. Ponad 300km jakie mielismy do pokonania do Chachapoyas robilo na nas dosyc przerazajace wrazenie. Wiekszosc drogi miala co prawda byc wysafaltowana, ale przed Chachapoyas mielismy miec do pokonania ok 60km po beznadziejnej drodze stromo pod gore. Tymczasem jeszcze przed wyjazdem z San Ignacio skonczyl sie asfalt i zaczela sie naprawde kiepska droga... Droga nie dosc, ze bez asflatu, to z mnostwem dolow, rzeczek, kamoli. Dobrze ze jechalismy chociaz stopniowo w dol, a nie w gore. Robilo sie coraz cieplej. Z czasem i droga zaczela sie poprawiac, az w koncu zaczal sie asfalt. W Ekwadorze nie bylismy az tak nisko i juz naprawde daaaawno nie doswiadczylismy takiego upalu. Dotarlismy w koncu do Jaenu, a pozniej do Bagua Grande, ktore sa uwazane za najgoretsze miasta w Peru. Jechalismy na przod, nie mogac sie juz doczekac, kiedy zaczniemy sie wspinac do gory, kiedy zrobi sie choc troche chlodniej. Mialo to jednak niestety szybko nie nastapic. 100km przed Chachapoyas zatrzymal nas koles w pomaranczowym kombinezonie, a obok niego stal znak - "Roboty drogowe. Droga zamknieta od 6.00 do 18.30....." No chyba zart jakis!



Machencjusz poszedl negocjowac. Ale negocjacji nie ma. Zamknieta i koniec. Pusci nas najwczesniej o 18. A byla 14.40.... Co wiecej, slonce zachodzi przed tuz przed 18, co oznacza, ze mamy do wyboru - albo czekac i jechac do Chachapoyas po ciemku (nieutwardzona droga - dla przypomnienia) albo wrocic sie do poprzedniej miejscowosci, tam przenocowac i wstac o jakiejs 4 rano, zeby zdazyc przed zamknieciem drogi albo tez zmienic plany i pojechac w strone morza. Wybralismy opcje 1 - czekanie w upale. Usiedlismy w przydroznej knajpeczce i czytac probowalismy, ale po pierwsze goraco okrutnie nam bylo, a po drugie obsiedli nas lokalni ludzie z milionem pytan o motor i nasza podroz. O czytaniu mozna bylo wiec zapomniec. Machencjusz jednak net w wiosce wyczail, postanowilismy sie wiec zmieniac. Szybko jednak oboje zrezygnowalismy ze zmieniania sie. Gmail wczytywal sie prawie 20 minut, o innych stronach nie mowiac. Zaczelismy sie wiec hiszpanskiego uczyc :) (BTW - tak troszke z innej beczki - dzisiaj przeprowadzilismy pierwsza rozmowe z dwoma laskami z Francji po hiszpansku, tzn glownie Machencjusz mowil, dla mnie tak smiesznie to brzmialo, ze nie moglam przestac sie smiac :)))) ale naprawde niezle sobie radzil. Juz 5 czasami wladamy!!!!!). Punkt 18 Pan Pomaranczowy Kombinezon, caly Bozy Dzien siedzacy na stoleczku i komunikujacy ludziom ze droga zamknieta (nawet gazety zadnej do czytania nie mial) pozwolil motorom jechac. Samochody ruszyly dopiero 18.30. :) Troche bylam przerazona wizja dojazdu na miejsce o 21. Droga okazala sie jednak byc lepsza niz sie spodziewalismy. Po eleganckim asfalcie dojechalismy do Chachapoyas przed 20. Droga prowadzila przez jakis zupelnie niesamowity kanion. Jak niesamowity do konca nie wiemy, musielismy sobie wyobrazac.

Nastepnego dnia przeszlismy sie po Chachapoyas. I znowu pozytywne zaskoczenie - bardzo ladne miasto! Radykalna zmiana po Ekwadorze, w ktorym miasta, oprocz historycznej czesci Quito i Cuenci byly prawdziwie brzydkie. tutaj miasta sa zbudowane w duzej wiekszosc z cegly adobe - mieszanki gliny i slomy, z ktorej powstaja cegly, suszace sie tu wszedzie. Co wiecej, okazalo sie ze w miescie sa akurat huczne obchody ktorejs tam rocznicy powstania prowincji Amazonas, ktorej Chachapoyas jest stolica. Zjechali sie oficjele, zolnierze, dzieciaki ubraly sie w odswietne mundurki i na glownym placu miasta odbyla sie defilada. Mielismy oczywiscie swoich ulubiencow - oddzial zolnierzy ninja-mieszkany buszu (dwa rodzaje ubiorow na przemian - czarne stroje T-shirt plus sportowe spodnie i czarna chustka ala ninja na glowie i drugi rodzaj - khaki mundury z wszedzie wiszacymi fredzlami - tak jakby ktos pocial khaki material w paski i go wszedzie poprzyszywal, nawet do helmow!!!! Ma to sie przypuszczam zlewac z dzunglowa roslinnoscia, a wyglada mega hiper super przekomicznie). Nasza druga grupa ulubiencow to chlopcy z jakiejs lokalnej szkoly. Mysleli ze z gazety jestesmy i bardzo chcieli zebysmy im zdjecie zrobili. Zaczeli wiec pozowac do zdjec jak prezydent regionu przemawial (wszyscy olali przemowe i staneli tylem do prezydenta, podczas gry inni na bacznosc stali z podniesionymi sztandarami). Skonczylo sie to oczywiscie interwencja sluzb porzadkowych, ktorzy zwrocili delikatnie uwage nam i mniej delikatnie chlopcom...



Południowy Ekwador - Północne Peru


Z Chachapoyas pojechalismy w kierunku Kuelap. Plan byl taki - dojechac do Kuelap i go zobaczyc, po czym znalezc nocleg. Nieutwardzona droga do Kuelap miala byc tragiczna, a byla nie taka zla i prawdziwie imponujaca. Caly czas jechalismy droga wycieta w gorze o szerokosci jednego waskiego pasa, ktora konczyla sie wielka przepascia. Z doliny rzeki musielismy sie wdrapac na 3000mnpm, gdzie na szczycie gory znajduje sie Kuelap.



Kuelap to forteca zbudowana przez cywilizacje Chachapoyas, ktora zamieszkiwala te tereny i mimo ze ostatecznie zostala podbita przez Inkow, nigdy do konca nie ulegla ich wplywom, stad min nikt w tym regionie nie mowi narzuconym przez Inkow jezykiem keczuanskim. Jej konstrukcja zostala rozpoczeta w 6 wieku. Forteca byla w uzyciu do wczesnych czasow kolonialnych (XVI wiek). Najlepiej zachowaly sie mury, ktore w niektorych miejscach osiagaja 19 metrow. Wewnatrz dominuja okragle pozostalosci domow, z ktorych jeden zostal w pelni odbudowany, zeby uzmyslowic zwiedzajacym jak to kiedys wygladalo:

Poczatkowo planowalismy spac w namiocie. Zapytalismy w camping w drugim napotkanym domu, a ze rodzina tam mieszkajaca zaproponowala nam nocleg u nich - zostalismy. Pokoik skromny, lazienki w domu brak, ale co tam, my wygod czasami naprawde nie potrzebujemy. Reszte wieczoru spedzilismy na rozmowie z Ronim (najmlodszym synem pani gospodyni) i na jedzeniu kolacji, na ktora zamowilismy sobie:



HA! Okazuje sie ze swinki morksie stanowia bardzo wazna czesc diety ludzi zamieszkujacych duze wysokosci. Ich mieso jest bogate w proteiny, szybko sie rozmnazaja, zywia sie kuchennymi odpadkami i nie potrzebuja zadnej opieki. W domu naszych gospodarzy kolo Kuelap, swinki rzeczywiscie biegaly i piszczaly po klepisku w kuchni. Nawet male widzielismy. Do Europy swinki przywiezli oczywiscie Hiszpanie. Ba! Moda na nie bardzo szybko zapanowala. W Europie byly oczywiscie od samego poczatku traktowane jako zwierzatka domowe, nie jako pokarm... Szczegolow naszego jedzenia swinki Wam oszczedze - fanami nie zostalismy i raczej juz nigdy swiadomie jej nie zamowimy.

Nastepnego dnia w planie mielismy przejechanie ok 260 km po nieutwardzonej drodze i dojazd do Celendinu. Co ciekawe z Kuelapu do Celendinu w linii prostej mielismy moze 60km. Droga zostala jednak tak lagodnie po gorach poprowadzona, zeby kazda ciezarowka mogla po niej przejechac. Byla to jedna z najpiekniejszych drog jakie oboje kiedykolwiek widzielismy. Strome zbocza gor, przelecz na 3600, po czym lagodny zjazd ponad 2000m w dol, tylko po to zeby przejechac rzeke Maranon i wdrapac sie spowrotem na prawie 3000mnpm. Widoki nie byly jednak jedyna atrakcja. Po drodze napotkalismy zupelnie przypadkiem na bardzo prezny loklalny rynek, o ktorym w przewodniku ani slowa, a wiec i turystow zupelnie brak. Zaparkowalismy motor w centrum targu i wiele osob myslalo, ze go sprzedac chcemy! Wielu uwazalo, ze 3000USD to super cena i bylo gotowych nam pieniadze od razu do reki dac. HA! Przerwe zrobilismy tez w malej wioseczce - Leimebamba, ktorej goscinnosc mieszkancow slynie w okolicy, a mezczyzni spedzaja niedziele na grze "w rzut moneta do paszczy zaby" :)



Obiad natomiast Machencjusz zjadl w malej wiosce nad rzeka Maranon, gdzie dzieci na srodku restauracyjnego parkietu tanczyly do dzieciecych teledyskow.



Do Celendinu dojechalismy przed zmierzchem. Znalezlismy mily hotelik z przemila obsluga i po uzupelnieniu pustki w brzuchach poszlismy spac. Kolejnego dnia plan mielismy jeszcze bardziej ambitny - dojechac do Trujillo nad Pacyfikiem - ponad 400km. Na poczatku przeszlismy sie jednak po Celendinie. W miescie najbardziej urzekli mnie ludzie, a konkretnie ich nakrycia glowy - miasto kapelusznikow! Super!

Pozniej okazalo sie ze kapelusznicy zamieszkuja tereny od Celendinu az po Cajamarce. W jednym z przydroznych miasteczek, Machencjusz kilka fajnych foteczek im cyknal.



Tereny znowu byly przepiekne, ich podziwianie utrudnil nam jednak deszcz. Mokniecie na ponad 3000mnpm naprawde przyprawia o dreszcze. Bylo zimno, nieprzyjemnie, okrutnie. Na gore nalozylosmy kurtki przeciwdeszczowe, ktore spelnily swoje zadanie, glowe ochranialy kaski. Nasz dol zamokl jednak kompletnie caly - od majtek po skarpety, ledwo z motoru zeszlismy zeby do knajpeczki w Cajamarce wejsc. Skamienielismy.

Cajamarci zwiedzanie bylo krotkie, a szkoda, bo to bardzo wazne miasto w historii Peru. To tu przebywal wladca inkaski, jak przybyli Hiszpanie, to tu odbyla sie decydujaca o podboju przez Pizarro imperium Inkow - bitwa pod Cajamarca (1532), to tu Atahualpa zostal uwieziony, to tu zmusili go do przejscia na chrzescijanstwo obiecujac mniej bolesna smierc, i to tu go powiesili. Okazalo sie jednak, ze wszystkie najwazniejsze budynki-muzea (w tym jedyny zachowany budynek z czasow inkaskich, w ktorym wlasnie wieziony byl Atahualpa oraz kolonialny kompleks klasztorno-szpitalny - Belen) sa w poniedzialki zamkniete, a spacer po miescie utrudnial nieustajacy deszcz. Dosyc szybko postanowilismy wiec sie zebrac i jechac do Trujillo, a i tak wiedzielismy ze znowu bedziemy jechac po zmroku. Pierwsze kilometry po wyjezdzie z Cajamarci byly traumatyczne. Jechalismy w deszczu i mgle - tak gestej ze widac bylo jedno wielkie NIC. Do tego co jakis czas byly roboty drogowe i jeden pas zamkniety (bez ruchu wahadlowego, po prostu - kazdy jedzie). Masakra. Mnostwo blota na drodze, slisko. Udalo nam sie w koncu z tego wyjechac i mobilizowani przez goniacy nas deszcz jechalismy dalej pustynna dolina rzeki. Roboty drogowe dalej sie ciagnely, raz robotnicy powiedzieli nam nawet zebysmy przez swiezo wylany asfalt jechali. Niezle sie poslizgnelismy, na szczescie motor zlapal jakims cudem przyczepnosc i sie nie wywalilismy. Trwalo to milisekunde, nawet sie przestraszyc nie zdazylam :) Piekny zachod slonca obserowalismy nad sztucznie stworzonym jeziorkiem, a ostatnie kilometry - juz po pustyni, bo wybrzeze w Peru to jedna wielka pustynia, pokonywalismy juz po ciemku.

O Trujillo napiszemy nastepnym razem. Wczoraj mielismy dzien lenia - bardzo fajny z reszta i jeszcze go nie widzielismy. Dzisiaj po poludniu ruszymy w strone Huaraz i Cordillery Blanci, gdzie bedziemy chcieli zrobic jakis wysokogorski trekking. Odezwiemy sie przed wyjsciem w gory.

Na koniec kilka doslownie zdan o pierwszych peruwiańskich wrażeniach. Jest taniej, co bardzo nas cieszy :) Jest nie mniej złodziei, a wręcz wszyscy jeszcze bardziej ostrzegają, nasza czujność musi się więc jeszcze bardziej wyostrzyć, co nas nie cieszy. Męcząca jest ta podejrzliwość. Jest też poraz już kolejny super różnorodnie i widzimy nowe dla nas krajobrazy - pustynne wybrzeże, tropiki - których w Ekwadorze nie widziliśmy i nie mniej spektakularny niż dotychczas Andy. A to dopiero początek. Będzie pięknie!

Kuelap - Cajamarca


Pozdrawiamy,
Madziula

1 komentarz :