10 listopada 2009

W Quito cele mieliśmy dwa - zobaczenie miasta i gruntowną naprawę smoka. Ze smokiem problem okazał się być skomplikowany. W amortyzatorze nie da się wymienić samego tłoka, a cały amortyzator jest jedną z najdroższych części do tego modelu motoru. W pierwszym warsztacie oszacowali koszt samej części na 1100 USD plus VAT, więc trochę nam się słabo zrobiło... Machencjusz szukał jednak dalej i znalazł inny warsztat, w którym powiedzieli nam o tańszej opcji - sprowadzeniu części z USA. Opcje mieliśmy dwie - kupienie części za ok 500USD plus 100USD za sprowadzenie (czas oczekiwania 14 dni) lub ten sam koszt za część plus 150USD (czas oczekiwania 5 dni). Zdecydowaliśmy się na opcję drugą - droższą, bo czas jest tu naprawdę cenny. Smok został w warsztacie na zmiany olejów, płynów, wymianę opony itp, a my zaczęliśmy planować kolejne dni. Część miała przyjść w przyszły wtorek (dzisiaj), postanowiliśmy zostać jeszcze dwa dni w Quito, po czym pojechać zobaczyć okolicę i wrócić w poniedziałek wieczorem.

Quito jest naprawdę pięknym miastem. Położone jest na ok 2800 mnpm, co daje mu drugie miejsce w rankingu na najwyżej położoną stolicę świata (zaraz za czekającym już na nas na La Paz). Z wyższych punktów w mieście można zobaczyć nawet 3 ośnieżone wulkany, w tym drugą i trzecią najwyższą górę Ekwadoru - wulkan Cotopaxi i wulkan Cayambe. Wysokie położenie sprawia i bliskość równika sprawiają, że w ciągu jednego dnia można doświadczyć tu 4 pór roku - rano wiosny, w południe przez mocne słońce - lata, pod wieczór - jesieni i w nocy - zimy (oczywiście nie takiej w naszym rozumieniu, ale robi sie naprawdę zimno).



Stare miasto Quito jest niezwykle zadbane, białe kamienice, skwery, kwiaty, czyste chodniki, służby porządkowe. Co ciekawe stare miasto Quito zostało podobnie jak nasz Kraków, jako jedno z pierwszych wpisane na listę Kulturowego Dziedzictwa Unesco (1978). Można tu poczuć się naprawdę jak w Europie. Po raz kolejny przekonujemy się, że Ameryka Południowa nijak się nie ma do azjatyckiego chaosu, bałaganu, brudu, smrodu, kolorów, zamieszania. Wszystko, co widzimy i poznajemy, jest naprawdę nowe dla naszych oczu. Z oczekiwaniami często się to nie pokrywa, ale po to człowiek podróżuje, żeby odkrywać i weryfikować swoje wyobrażenia świata.



Pierwszego dnia po prostu włóczyliśmy się po mieście. Zobaczyliśmy kilka XVI-wiecznych kościołów, posiedzieliśmy na placach, obserwując życie (nareszcie widać indiańskie twarze!). Spróbowaliśmy lokalne przysmaki - głównie z owocami morza, za którymi mocno nie przepadamy, ale staramy się nie zamykać. Nie po raz pierwszy przekonujemy się, że my to jednak mamy naprawdę polskie smaki mamy i za schabowczakiem z burakami i pomidorową już nam się naprawdę tęskni. Ja błogosławię Amerykę Południową chociaż za to, że ziemniaki tu mają. Co prawda i tak zdecydowanie przeważa ryż, ale ziemniaki da się dostać !!! Skoro już tak zeszłam na temat kulinarny, to może dodam kilka słów więcej. Zarówno w Kolumbii jak i w Ekwadorze na śniadanie dominują jajka. Jajecznice, sadzone, omlety, jajka na miękko, twardo, jajka, jajka, jajka, jajka. I chleb, a właściwie coś bułko-chlebo podobnego. Wszyscy jedzą tu naprawdę duże lunche, które składają się zazwyczaj z kawałka mięsa (wołowiny, wieprzowiny lub drobiu), często gigantycznego kawałka mięsa. Do tego serwowany jest ryż z ziemniakami i czasamu jeszcze z pataconem (czyli smażonym, rozbitym platanem (odmiana banana)), gotowana fasola lub soczewica i czasami surówka. Drugie danie poprzedza oczywiście zupa, która jest niemiłosiernie gęsta i można znaleźć w niej wiele - wielkie kawałki mięsa, kukurydzy, ziemniaków, fasoli i wszechobecną, znienawidzoną przez nas kolendrę. W nadmorskich terenach dominują oczywiście owoce morza - BOSKIE ryby i mniej smaczne - krewetki, małże, ale też kalmary, langusty, żółwie, kraby itp. itd. Wszystko często świeżo zabite, więc dla fanów takiego jedzenia może być tu naprawdę raj. Pewnie wydaje się Wam po tym wszystkim, że średnio nam tu jedzenie smakuje. Nie, aż tak źle nie jest - mam po prostu dzisiaj wielką ochotę na coś polskiego, stąd mój trochę pejoratywny opis :) Ogólnie rzecz biorąc, jedzenie smakuje nam tu na pewno dużo bardziej niż w większości azjatyckich krajów (może z wyjątkiem Tajlandii) i jedliśmy tu już naprawdę sporo ZNAKOMICIE przyrządzonych ryb i mięs. Podobno najlepsze mięsa czekają nas w Argentynie, więc wiele jeszcze przed nami :) I jeszcze jedno owoce! To absolutny raj owocowy!!!!!!! Obok tropikalnych - cytrusów, papaj, marakuj, mango, gujaw, guanabana, lulo, ananasów, można kupić tu jagody, truskawki, jeżyny, gruszki jabłka, WSZYSTKO!!!!!!!!!!! Wszystko bardzo często na jednym straganie. Raj! Codziennie pijemy pyszne soczki, które dla mnie są prawdziwą rozkoszą. Mniejszą dla Machencjusza, ale i on tu swoje miejsce odnajduje.

Wracając jednak do Quito - drugiego dnia pojechaliśmy zobaczyć miasto z góry, na wzgórze tuż przy Starym Mieście, na którym znajduję się wątpliwej urody Maria ze skrzydłam (mieszkańcy Quito są z niej dumni i mówią, że to jedyna Maria ze skrzydłami na świecie...). Widok ze wzgórza był piękny! Stare Miasto i część bardziej komercyjna z jednej strony, z drugiej części mieszkaniowe z górami i wulkanami w tle.





Później przeszliśmy się jeszcze raz po Starym Mieście i wróciliśmy na Mariscal, czyli taką dzielnicę, niedaleko starego centrum, opanowaną przez bary i turystów. Ekwadorski odpowiednik Khao San Road z Bangkoku.

Trochę zdjęć z Quito tu:

Quito


Na koniec kilka słów podsumowania kolumbijskiego i kilka ogólnych refleksji o Ekwadorze. Do Kolumbii na pewno będziemy wracali myślami z dużym sentymentem. Najbardziej zróżnicowany kraj, w jakim do tej pory byliśmy zarówno kulturowo, etnicznie, jak i geograficznie. Nie istnieje jedna definicja urody kolumbijskiej. Są rejony zamieszkałe przez Afrokolumbijczyków, są takie gdzie dominują Indianie, w innych jeszcze widać przewagę latynosów. Nierzadkie jednak są przypadki osób o urodzie Vivi, która spokojnie mogłaby zostać uznana za Polkę, czy Niemkę. Są też miejsca, w których wszystkie te rasy się ze sobą pomieszały i jest zupełnie róźnorodnie. Geograficznie - jak już wiecie, jest tam właściwie wszystko - pustynia, dżungla, lodowce, góry, równiny, rajskie plaże i plaże pacyficzne z ciemnym piaskiem. Kolumbia jest zdecydowanie bardziej bezpieczna niż się może wydawać. Rząd naprawdę bardzo się przykłada do tego, aby zwiększyć bezpieczeństwo Kolumbii i wykreować kraj na topowy cel turystyczny. Narazie turystyka jest rozwinięta, ale głównie pod potrzeby podróżujących po kraju Kolumbijczyków, którzy nie rozumieją, że backpackersom nie zależy na 5-gwiazdkowych hotelach, parkach rozrywki itp. Nie rozumieją, jak można wyjechać na kilka miesięcy, nie mówiac już lat, włócząc się po świecie. Jak podróżować to na całego, na Providencię na 2-tygodniowy all-inclusive samolotem w pierwszej klasie. Dlatego w wielu miastach hostele są prowadzone przez Australijczyków, Szwajcarów, czy Amerykanów, bo oni lepiej wiedzą, jak stowrzyć przyjazną zachodniemu turyście noclegownię. Miejsca tworzone przez nich są klimatyczne, mają wypożyczalnie książek, salę z plazmą i całym regałem DVD, organizują przeróżniaste aktrakcje itd. My mieliśmy jednak wrażenie, że często mocno brakuje im autentyczności i często wybieraliśmy miejsca lokalne, z lokalnym klimatem, obsługą mówiącą tylko po hiszpańsku i zawsze - sporo tańsze. W takich lokalnych miejscach byliśmy często sami, ciężko było więc kogoś poznać, dlatego staraliśmy się równoważyć dobieranie hosteli. Kolejna kwestia to bardzo mili ludzie. Doświadczyliśmy naprawdę niezwykłej serdeczności, często w bardzo nieoczekiwanych chwilach. Na ulicy - jak nas zagadywali ludzie, często pytając ciekawie, skąd jesteśmy, gdzie jedziemy, jak się nazywamy. Przy drodze - jak zatrzymywały się natychmiast samochody i motory albo po prostu zwalniały, żeby sprawdzić, czy pomocy nie potrzebujemy (nawet jak tylko zdjęcie chcieliśmy zrobić). Często przy zwiedzaniu miasteczek - jak jedno z nas zostawało przy motorze, ludzie prowadzili z nami długie rozmowy - o Polsce, Kolumbii, historii Kolumbii. Tak niejednokrotnie usłyszeliśmy o ciekawych miejscach, lepszych drogach itp. Tak np poznaliśmy prawnika w Socorro, który później przesłał nam prezentację o Kolumbii z muzyczką, w której ciągle powtarzane jest zdanie - Soy Colombiano hasta morir (Jestem Kolumbijczykiem aż do śmierci :)).

W Ekwadorze rzuca się przede wszystkim w oczy ZNACZNIE mniejsza ilość policjantów na drogach. Jak wjechaliśmy - mieliśmy wrażenie, że jest podobnie, ale trafiliśmy chyba na jednorazową akcję "Znicz", bo od tej pory nie spotkaliśmy właściwie żadnego patrolu, co jest gigantyczną różnicą w stosunku do Kolumbii, gdzie policjanci albo żołnierze stali w KAŻDEJ miejscowości. W Ekwadorze widać z kolei zdecydowanie więcej Indian i ludzie nie są już aż tak mili, choć skłamalibyśmy, mówiąc, że życzliwości nie doświadczyliśmy. Jest też znacznie więcej turystów, aż niewiarygodne - ile więcej. Tu w Mariscalu, gdzie teraz śpimy, są setki białych, podobnie było w Otavalo, czy nawet w weekend w Mindo. Widzimy mnóstwo grup zorganizowanych i mnóstwo starszych turystów, których w Kolumbii nie było w ogóle! Andrew miał rację mówiąc, że do Kolumbii docierają tylko najwytrwalsi :) Uderza też ilość wysokich gór, które tu w dużej większości są wulkanami. Śnieg przy równiku nie jest tu niczym dziwnym, z resztą Ekwadorczycy twierdzą, że ich kraj jest w środku świata i często podkreślają to, że Ekwador jest jedynym miejscem na Ziemi, w którym równik przechodzi przez tak wysokie tereny, co znacznie ułatwia badania astronomiczne (dla tych, którzy nie wiedzą - nazwa państwa Ekwador - to równik, od hiszpańskiego ecuador = równik). Ekwador jest też tańszy niż Kolumbia, mimo, że w 2002 roku wprowadzili amerykańskiego dolara :) Co ciekawe - mają tu swoje centy, a banknoty tolerują tylko w nominałach nie większych niż 20USD, a i na to zawsze oczy wytrzeszczają i latają dookoła rozmienić :) Dobrze, że nasze studolarówki na nurkowanie poszły, inaczej musielibyśmy je w banku rozmieniać, bo na pewno nikt by nam nie wydał :)

Madziula

2 komentarze :

  1. Piekne zdjecia Quito! Magda, kiedy byliscie w Ekwadorze i dlaczego nie wpadliscie do mnie na kawe? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. 22 year-old Physical Therapy Assistant Hobey Shimwell, hailing from Earlton enjoys watching movies like Death at a Funeral and Electronics. Took a trip to Himeji-jo and drives a G-Class. to

    OdpowiedzUsuń