3 maja 2010



W Bariloche, czyli takim naszym Zakopcu, spędziliśmy trzy dni. Początkowo planowaliśmy zostać tu nieco krócej, ale pokus było za wiele, żeby im nie ulec. Po pierwsze w naszym małym pokoju hotelowym mieliśmy kaloryfer i prawdziwe centralne ogrzewanie (!!!), które w dzień nie było zupełnie przydatne, w nocy jednak owszem. Docenialiśmy to nasze spanie w bluzce z krótkim rękawkiem pod cienkim kocem BARDZO. Poprzedniej nocy – tej, kiedy jeszcze przed zaśnięciem cały nasz namiot był jedną wielką skorupą lodową – miałam większość rzeczy, które posiadam na sobie – 2 T-shirty, 2 bluzki bawełniane, 2 swetry wełniane, kurtkę, czapkę, getry, spodnie i 2 pary skarpet ( w tym jedne polarowe). Różnica znaczna :)



Po drugie – Bariloche słynie z produkcji czekolady. Nie byle jakiej czekolady. Czekolady, która według mnie może konkurować z najlepszymi produkcjami europejskimi. Wchodzi człowiek do takiego sklepu i naprawdę nie wie, gdzie oczy podziać… Setki smaków, kształtów, rodzajów. Nadzienia owocowe, alkoholowe, orzechowe, kremowe, musy. Owoce wszelakie w czekoladowych polewach, podobnie orzechy, migdały. Czekolada biała, mleczna, gorzka. Całe bloki czekoladowe lub malutkie, kunsztownie zrobione a’la bombonierkowe. Micho uratował nas przed wydaniem fortuny. A i jemu ciężko było się oprzeć i za każdym razem wydawaliśmy co najmniej 25zł. Większość znikała zanim znaleźliśmy się w hostelu…



Po trzecie – Bariloche jest naprawdę pięknie położone i szczególnie w okolicy jest co robić. Samo miasto zupełnie nam się nie podobało. Dużo fajniejsza atmosfera panowała w San Martin de los Andes – tam też można wypożyczyć samochód, więc jeśli ktoś planuje zatrzymać się w tym regionie na dni kilka zdecydowanie polecamy San Martin, a nie Bariloche. Centrum Bariloche to głównie sklepy z czekoladami (te są też w San Martin :) ) i lansiarskim sprzętem narciarskim oraz snowboardowym, a wszystko przez to, że niedaleko znajdują się jedne z najważniejszych argentyńskich ośrodków sportów zimowych. Widok na Bariloche z drugiej strony jeziora:



Wycieczki zrobiliśmy sobie dwie. Za pierwszym razem przejechaliśmy motorem tzw Ciruito Chico, czyli 70 kilometrową pętlę po lokalnym mini półwyspie. Pod względem widoków takie trochę przedłużenie Ruty de los 7 Lagos. Mnóstwo małych zatoczek z plażami obrośniętymi dookoła drzewami w kolorach jesiennych. Żółć, czerwień, gdzieniegdzie wciąż żywa zieleń, a wszystko na tle niebieskiego nieba. Jeśli tylko trafi się z pogodą, a nam się to wyjątkowo udało, jesień jest najlepszą porą roku do zwiedzania argentyńskiego regionu jezior.



Drugim razem wybraliśmy się na Cerro Otto, coby zobaczyć Bariloche z góry. Na szczyt można wjechać teleferico, my jednak zdecydowaliśmy się na 5-godzinny spacer. Nie była to najbardziej spektakularna część naszej wyprawy, ale widoki z góry były naprawdę świetne. No i zmęczyliśmy się trochę, dzięki czemu przyjemniej się mecz na kanapie oglądało :P I tak przechodzimy do powodu czwartego – najbardziej błahego a i najbardziej istotnego zarazem. Zdecydowaliśmy się na zostanie w Bariloche, coby mecze Ligi Mistrzów zobaczyć.

29. kwietnia zdecydowaliśmy się na rozpoczęcie naszego przejazdu do Buenos, kończąc tym samym po części naszą podróż. Już więcej na południe nie pojedziemy. Już więcej zatrzymywać się na zdjęcia, spacery nie będziemy. Jeszcze tylko 1600kilometrów na smoku i koniec. Dziwnie– mieliśmy do tej pory bardzo długo uczucie takiej nieskończoności naszej podróży. Koniec motocyklowy nie oznacza jednak końca absolutnego!!! Wciąż mamy 2 tygodnie w Ameryce Połuniowej i 3 hajlajty przed nami – Buenos, wodospady Iguazu i wielkie Rio!!

To by właściwie było na tyle. Mój najkrótszy blogowy wpis. A tu zdjecia:

Bariloche i okolice


Madziula

1 komentarz :

  1. Bardzo lubię czytać wasze relacje. a jak zaczynam to po stylu próbuję zgadnąć kto pisze. Potem zdradza to tez forma gramatyczna. i zwykle dobrze wyczuwam. zdjęcia piękne. No i mnie tez nie chce się wierzyć że juz zaraz będziecie. Pozdrawiam mami kielecka

    OdpowiedzUsuń