23 października 2012


Dwa tygodnie urlopu. Tak mało czasu nigdy jeszcze nie mieliśmy na wakacje. Za krótko żeby gdzieś pojechać motorem, samolotem ruszyć się gdzieś dalej to znów zbyt drogo i z resztą szkoda czasu na przesiadki. Kilka godzin poszukiwań w internecie i padło na Zakaukazie. Wlot do Gruzji, wylot z Armenii.

Ależ ostatnio ta Gruzja popularna - Ci jadą, tamci wrócili, jeszcze inni są właśnie na miejscu. W samolocie  LOTu wszyscy w okół pochyleni nad mapami rozprawiają o tych samych miejscach. W Ameryce Południowej przez 8  miesięcy spotkaliśmy 8 Polaków, a tutaj czujemy się jak w busie do Pragi :) 

Żeby zjechać w jakieś mniej zjeżdżone miejsca, przydałby się choć jeden motor
Spadł nam z nieba Amerykanin, który zechciał nam udostępnić swój motocykl Suzuki V-Strom byśmy nim pojeździli po Gruzji w zamian za wymianę oleju. Niestety, 2 dni przed wylotem okazało się że to niemożliwe - a już mielismy i filtr kupiony, i kluczk ze Stanów przyszłany, i specjalne uchwyty do naszych sakw dokupione. Trudno. Będzie inaczej więc.

Przez internet się nie udało, ale na miejscu przez telefon owszem - pożyczyliśmy samochód. 
Wszyscy wokół mówili że w Gruzji już prawie wszędzie się po asfalcie dojedzie, ale i tak wzięliśmy terenówkę Ładę Nivę. Klimat rosyjskiego auta tak pasuje do Gruzji, że długo się nie zastanawialiśmy. Niby terenówka, ale przy prawdziwych dżipach nasza nivka wyglądała jak nieco napompowany maluch.

Na odespanie piątkowego nocnego lotu, zorganizowanie środków i odebranie samochodu zeszło nam całkiem dużo czasu, Tbilisi zobaczyliśmy tyle co "po drodze" i wywarło na nas bardzo pozytywne wrażenie - pięknie położone na zboczach głębokiej doliny, w wielu miejscach intensywnie odremontowane. No i winogrona wszędzie. Dokładnego planu nie mieliśmy, ale że gotowi do drogi byliśmy w niedziele koło 16tej, postanowiliśmy pojechać do najbliższego z punktów na mapie, które chcieliśmy zobaczyć. 

O Dawid Garedża pierwszy raz usłyszeliśmy w 2007 roku, kiedy to nasi przyjaciele Karwas i Zuza odwiedzili Zakaukazie, a my Indie - po dokłądnej relacji zostało mgliste wspomnienie, ale tak pozytywne, że musieliśmy tam pojechać. 
Dawid = to mnich z VI wieku
Garedża = góra.

Historia niesłychana: Dawid Garedża to kompleks klasztorów założony w VI przez jednego z trzynastu mnichów (za wikipedią). Przez setki lat miał swoje lepsze czasy, jak i wizyty nie proszonych gości. Obecnie w dolnej części zyją mnisi, zwiedza się zaś raczej górną - opuszczoną. 

Droga która prowadzi na miejce jest przygodą samą w sobie. Po zjechaniu z międzynarodowej asfaltowej drogi prowadzącej do Azerbejdżanu jedzie się przez półpustynne pustkowia, tuż obok bazy militarnej Gruzinów (kiedyś byli tu ich północni sąsiedzi). Dłuższą część drogi jedzie się w strefie przygranicznej. Nie dziwne, że granica prowadzi właśnie przez Dawid Garedża. 
Dojechaliśmy na tyle późno, że zdążyliśmy pozbierać drewno na namiot i rozbiliśmy namiot na małym boisku do koszykówki   tuż koło klasztoru.

Ciepły, suchy, begwiezdny wieczór. A że dobrze zaopatrzyliśmy się wcześniej w sklepie (kocham motocykl ale tyle jedzonka i napojów by się na niego nie zmieściło :P), to byliśmy bardzo podekscytowani tym, co nas czeka dnia następnego i przez wszystkie kolejne.

Następnego dnia wstaliśmy szybciutko. Wiadomo było, że podejście czeka nas może nie duże, ale w pełnym słońcu. Warto wziąć te bardziej trekkingowe buty (co nie, Madziula?) i butelkę wody. 
Do kompleksu klasztornego prowadzi łatwa ścieżka, nie ma żadnych opłat czy obowiązkowych lub dobrowolnych przewodników. 
Większość pomieszczeń wydrążonych w skale jest w bardzo złym stanie, jednak łatwo sobie wyobrazić rozmach całego obiektu i trud włożony w jego konstrukcję. Kilka pomieszczeń jednak wciąż jest w stanie, który łatwo pozwala sobie wyobrazić, jak musiała wyglądać całość.

Szkoda jednak, że miejsce odwiedzane jest również przez takich, którzy nie mogą się oprzeć pokusie poskrobania farby:


Żeby dotrzeć do niektórych grot, trzeba się nieco powspinać. Rekomendujemy wzięcie spodni w których będziecie się czuli swobodnie :) Tu Madziula, jeszcze bez dziry w kroku.


A nawet jeśli kogoś nie przekonują klasztory, warto się wybrać dla widoku, który się przed nami roztacza. Gdzie okiem nie sięgnąć, pustki Azerbejdżanu:

Chętnie byśmy się wybrali w tamtym kierunku. Lubimy suchy klimat i bezkresne krajobrazy. 
Tym razem jednak wiedzieliśmy, że musimy się wystarczająco napatrzeć, bo przed nami raczej urlop w barwach soczystej zieleni. 
Zanim jeszcze dobrze słońce rozgrzało powietrze i zjechali się pierwsi turyści z Tbilisi, my już byliśmy w drodze w Wielki Kaukaz.
Po kilkudziesięciu minutach od Dawida Garedży wjeżdżamy w gruzińską wieś pełną zieleni, życia i ład:
  

My zaś w naszej odkrywamy, że powyżej 70km/h wał napędowy wpada w jakieś dziwne wibracje, więc efektywnie jedziemy jeszcze wolniej niż naszym motorem. Generalnie jednak jest pięknie, słuchamy muzyki z telefonu Madziulki, co jest nieco utrudnione przez otwarte szyby, ale nie ma wyjścia: klimy przecież nie ma, a i tak musimy wietrzyć samochód, bo zapach benzyny jest nie do wytrzymania.


Na chwilę wjeżdżamy do Telavi - jednego z większych miast na wschodzie Gruzji i jesteśmy w szoku - centrum miasta właśnie przechodzi gruntowny remont. W sumie to tak właśnie się powinno przeprowadzać remonty, ale pierwszy raz widzieliśmy, żeby na dużym odcinku na raz były remontowane wszystkie fasady, chodniki no i sama jezdnia oczywiście również. W ciągu roku miasto zmieni się nie do poznania.



My jednak po zrobieniu odpowiednich zakupów ruszyliśmy w prawdziwe góry. Startując z wysokości 400 m npm mieliśmy przed sobą przełęcz 2600 po szutrowych drogach. Ach, jak pięknie.

Ale o tym następnym razem:
Reszta zdjęć, jakie dla Was wybraliśmy:

David Gareja / Gruzja


Pozdrawiamy,
Michał

4 komentarze :