19 grudnia 2013

W "Ameryce" Polaka spotkać można w niejednym miejscu. Największe skupisko polskich emigrantów jest w Chicago, jednak i w Kalifornii w kilku miejscach polski usłyszeć można. O Państwach Pawlakach, którzy gościli nas przez ostatnie dwa tygodnie, o Magdzie, z którą spędzimy Boże Narodzenie, jeszcze wspomnimy. Dzisiaj posłuchajcie historii, którą my poznaliśmy zaledwie 6 godzin temu. Jesteśmy pod wrażeniem i chcemy się nim podzielić.

Pani Maria z wnuczkiem i bałwanem - prezentem dla Ignasia :)

Maria Młynarczyk. Mari Azarpey. Niusia. Koleżanka koleżanki mojej (Magdy) babci. Jak babcia dowiedziała się, że jedziemy do Kalifornii, powiedziała: 
- Niusia tam mieszka! Ona na pewno bardzo się ucieszy jak ją odwiedzicie! Zapytajcie ją o jej przeszłość, niezwykłe miała życie. 
Uwielbiam pozytywne starsze osoby, które chcą dzielić się swoimi doświadczeniami i historiami. To tak trochę jak podróż do przeszłości, podana w łagodnym głosie i ciepłym sentymentalnym spojrzeniu. Więc pojechaliśmy do Novato w odwiedziny do 88-letniej Pani Niusi. 



Mała Marysia urodziła sie na lubelszczyźnie, a swoje młode lata spędziła z rodzicami na Wołyniu. Po wybuchu wojny tata, doświadczony oficer, wyjechał na front, a resztę rodziny wywieziono na Syberię, do obwodu archangielskiego. Syberię wspominała długo. Do dziś nie może patrzeć się na żadną zupę, bo przypominają jej się śmierdzące zupy rybne serwowane codziennie za dobrze wykonaną pracę. Po amnestii dla obywateli polskich znajdujących się na terenie ZSRR udało jej się dostać z mamą i bratem do pociągu jadącego na południe. Na jednej ze stacji wyszła z pociągu po wrzątek by zaparzyć herbatę swojej mamie, wróciła na stację i zobaczyła, że pociąg odjechał. Została sama. Ona i wrzątek. Zwinęła się w kulkę, położyła w kącie i płakała cały wieczór. Miała wtedy kilkanaście lat. Następnego dnia przez stację przejeżdżały kolejne pociągi. Nie ma co płakać, uznała, płacz mnie nie uratuje. Zaczęła więc prosić ludzi wystających z wagonów o to, żeby ją wciągnęli do pociągu, przygarnęli, wzięli ze sobą. Ale nikt nie chciał. Wagony pękały w szwach, nie było miejsca na kolejnego pasażera. Do momentu aż przyjechał wagon pełen studentów z Warszawy. Wciągnęli ją do wagonu, nakarmili, dojechała z nimi aż do końcowej stacji Baku. Wysiadła z pociągu i znowu znalazła się w podobnej sytuacji - sama, na dworcu, nie wiedząca - co dalej. Zaczęła się źle czuć, znalazła lekarza, diagnoza: tyfus plamisty. Po wielu dniach pobytu w szpitalu choroba została przezwyciężona. Z Azerbejdżanu udała się do Uzbekistanu do formującej się Armii Andersa. Trafiła tam do kołchozu, w pokoju mieszkała z Polkami w wieku swojej mamy, zajmowała się zbieraniem łajna na opał. Głód im dokuczał, współlokatorki namówiły więc Marię, żeby zakradła się do kurnika i wyniosła z niego kilka kur. Plan był następujący. Marysia była najmniejsza, miała więc zostać przerzucona przez okno do środka, tam miała ukręcić kilka kurzych głów, włożyć zwłoki do worka, po czym zostać wyciągniętą razem z kurami. Nie miała pojęcia, jak się ukręca głowy, ale plan wykonała. Jak tylko wróciły do pokoju, okazało się, że idzie kontrola. Worek ukryły po trocinami i czekały. Otworzyły się drzwi, a kury, jak na złość, zaczęły piać. Maria, zupełnie spontanicznie zaczęła więc krzyczeć, że boli ją strasznie brzuch i potrzebuje pomocy lekarza. Zagłuszyła kury, a zdezorientowani "kontrolerzy" skupili się na pomocy. Trafiła do lekarza, po czym pozwolono jej pojechać do Taszkientu, chciała wstąpić do wojska polskiego. Pojechać do trochę za dużo powiedziane. Taszkient był daleko, środku transportu brak, szła więc na piechotę, próbując łapać "stopa". Zatrzymał się nawet jeden autobus, daleko jej jednak nie zawiózł. Przed Taszkientem zatrzymywano wszystkie pojazdy i sprawdzano, czy wszyscy pasażerowie są zdrowi. Wołano: kwarantanna. A że Marysia miała już wtedy objawy malarii została zostawiona w polu, sama. Znaleźli ją leżącą na ziemi w śpiączce Uzbecy. Zanieśli do domu, znaleźli pomoc lekarską, pomogli jej wyzdrowieć. I w końcu udało się jej się do tego Taszkientu dotrzeć, wstąpiła do Junaków. 


Z Uzbekistanu Armia Andersa ewakuowała się do Iranu, Maria razem z nią. Jedna z jej nowych koleżanek szybko poznała się i pobrała z Irańczykiem. "Polki wiadomo, ładne dziewczyny, Persowie uganiali się za nami". Znalazł się i jeden taki, któremu na weselu koleżanki i ona wpadła w oko. Porucznik armii irańskiej - Ali Azarpey. Już wiecie skąd Maria Młynarczyk to również Mari Azarpey? "Może miesiąc się znaliśmy, jak mi się oświadczył. Trudno nam się rozmawiało, on znał troszkę rosyjski, więc jakoś dawaliśmy radę. Koleżanka mnie namówiła, powiedziała, że tak mi łatwiej będzie. Zgodziłam więc się". 

Z mężem po ślubie
Wesele było wielkie, Ali miał wielką rodzinę. Jego ojciec był generałem, dostatnie wiodło się im. Wiele osób w rodzinie dziwiło się, kogo ten Ali wziął za żonę? Biedna, nic nie ma. Żadnego posagu nie wniosła. W farsi nie mówi. Ali pożalił się ojcu. A ten szybko uciął rodzinne pomruki. Powiedział, ze wyprawia przyjęcie na cześć Marii. Goście bawili się w najlepsze, gdy otworzyły się drzwi i do domu wjechało kilkanaście osłów objuczonych dywanami, meblami, zastawą, sztućcami. -To jest posag, który rodzina przesłała z Polski - oznajmił ojciec. - Eh... Rodzina mojego męża to mnie lubiła. Co prawda, to prawda. Oni wiedzieli, że ja sierota jestem - wspomina Maria. Kolejne 28 lat jej życia to czasy raczej kolorowe. Miała dwójkę dzieci, mąż awansował do stopnia generała, był dyrektorem w jednej z "kompanii naftowych", co roku bywali na dworze szacha. Stali się bardzo, ale to bardzo zamożną rodziną. I możliwe, że te sielskie czasy trwałyby do dzisiaj, gdyby nie... Chomeini. Przed rewolucją synowie wyjechali do USA na studia. Maria pojechała ich odwiedzić i w czasie jej pobytu w Stanach sytuacja pogorszyła się na tyle, że wiedziała, że już tam nie wróci. Aliemu zaprzyjaźnione osoby doniosły, że jest poszukiwany. Pod ukryciem uciekł do Stanów, cały ich dobytek przepadł. No może nie do końca cały, na dokończenie edukacji synów i rozpoczęcie własnego biznesu wystarczyło. 

Lekcja farsi

Perskie dywany na ścianach

Na zakończenie jeszcze jeden element historii - o powrocie Marii do Polski. Szwagier doradził jej, żeby napisała do ambasady Iranu w Warszawie i poprosiła o pomoc w ustaleniu kontaktu do rodziny. Odpowiedź nie przychodziła długimi miesiącami. Aż w końcu przyszła, razem z listem od jej wujka. W 1972 roku Maria poleciała do Polski na spotkanie z rodzicami i bratem. I wszystko byłoby pięknie i radośnie i wzruszająco, ale... tata umarł w dniu jej przylotu i nie zdążyła go zobaczyć.

Człowiek jest w stanie dużo wziąć na swoje barki, prawda? Niezwykłą pogodę ducha ma w sobie Pani Maria. Ciepły uśmiech i taki piękny, czysty, wschodni akcent...

Miłego czwartku!
Magda

P.S. Pani Maria swoje lata już ma, a że historię opowiadała nam jak w transie, niektórych szczegółów ustalić nam się nie udało. Stąd ewentualne niespójności.

6 komentarzy :

  1. Piękne, wzruszające, budzące nadzieje i wiarę.
    Paweł Ch

    OdpowiedzUsuń
  2. Film mozna by nakrecic, niesamowita historia. Ja tez mam w rodzinie bardzo podobna...
    Magda, Michal, Ignas nie moge sie po prostu na was doczekac.

    Magda

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam takie historie.
    Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobre wiadomości z Polski https://poleccosdobrego.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem kuzynem Marii Młynarczyk. Bywała u mnie prawie co roku. Alego jej męża też pamiętam.Mam dużo fotografi z Niusią. Co roku sprzątam grób jej rodziców. Jej matka Rozalia była siostrą mojego pradziadka Feliksa bohatera trzech wojen.

    OdpowiedzUsuń