13 lipca 2014


Dwie godziny granicznej użeraczki i przenosimy się o dobrych kilka tysięcy kilometrów. Do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. USA ma wielkie wpływy w całej Ameryce Centralnej, ale to co zastało nas po opuszczeniu Nikaragui było jak przeniesienie się do kolejnego amerykańskiego stanu pozakontynentalnego.

Kostaryka jest najbardziej rozwiniętym państwem Ameryki Centralnej. To widać, może nie po jakości dróg, bo te są akurat chyba najgorsze w regionie :) Miasta obrośnięte są centrami handlowymi, ludzie jeżdżą swoimi nietanimi wygodnymi wozami, spędzając wieczory w eleganckich, klimatyzowanych knajpach. Wyższy standard życia odbija się zazwyczaj w proporcjonalnie wyższych cenach. W przypadku Kostaryki wzrost cen nie był jednak proporcjonalny, przecieraliśmy oczy ze zdumienia widząc etykiety najprostszych produktów. Kostaryka jest po prostu droga, nie tylko w porównaniu do biedniejszego sąsiada z północy. 

Poziom życia nie świadczy jednak przecież o amerykańskości. Ta przejawia się w innych aspektach życia. Wchodzimy do najprostszego przydrożnego comedoru (jadłodajni), rozkładamy Ignasiowy fotelik, zamawiamy jedzenie po hiszpańsku i czekamy. Ignaś czaruje uśmiechem otoczenie, pada pierwsze pytanie od sąsiada ze stolika obok:
- Skąd jesteście? - taki standardzik, pytanie padające pewnie 15 razy dziennie. Ale to nie koniec.
- Ile lat mieszkacie w Kostaryce?
Hmm, skąd takie domniemanie? Dziwimy się, zaprzeczamy i nie dociekamy. Nie jest to pierwsze tego typu pytanie. Kolejna osoba pyta podobnie, następna również. W Kostaryce jest po prostu tylu żyjących obcokrajowców, że naturalnym jest zapytanie, w jakiej części kraju mieszkasz lub od ilu lat. A dominującą narodowość stanowią Amerykanie. 

Amerykańskość Kostaryki przejawia się w większych i mniejszych szczegółach. Wielu ludzi mówi tu po angielsku, jest to pierwszy odwiedzony przez nas latynoski kraj, w którym się spokojnie można dogadać nie znając hiszpańskiego. W wielu miejscach napisy są w dwóch językach, a zatrzymaliśmy się i w takim hoteliku, w którym nie znaleźliśmy na tablicach informacyjnych ani jednego słowa po hiszpańsku [włącznie z napisem wyjście, toaleta i palenie zabronione]. Amerykańskie jest też na przykład podejście do organizacji parków narodowych. Identyczne tablice, drogowskazy, nawet pracownicy ubrani są w podobne mundurki. Niektóre ścieżki wyasfaltowane, żeby ułatwić wszystkim dostęp. 

Kostaryka jest niesamowicie zielona i z piękną naturą, ale nie jest to miejsce dla nas na tym etapie życia. Dlatego mając wszystko powyższe na uwadze, postanowiliśmy przez Kostarykę szybko przemknąć, zatrzymując się na dłużej tylko w jednym wybranym miejscu. Padło nie bez przyczyny na słynący z dużej bioróżnorodności Półwysep Osa z Parkiem Narodowym Corcovado. 

Sam Park Narodowy sobie ostatecznie odpuściliśmy. Żeby zobaczyć jego serce i mieć szanse na spotkania ze zwierzętami musielibyśmy kupić sobie w jedną stronę lot i drałować przez dwa pełne dni. Dało by się, pewnie, ale w tym upale, przy tej wilgotności powietrza i tych cenach, uznaliśmy, że nam się nie chce. W zamian rozbiliśmy się na plaży na obrzeżach parku i codziennie wybieraliśmy się na spacery po dżungli, tej samej co w parku narodowym tylko bezpłatnej. Mieliśmy jeden z najpiękniejszych noclegów w namiocie, pod palmami kokosowymi, z kąpielą w morzu, i szumem fal o zachodzie słońca i poranku. Szybko nauczyliśmy się, że opuszczanie namiotu po zmierzchu bez latarki nie jest najlepszych pomysłem. Koło namiotu po kolacji Ignasia zostawiliśmy kawałek awokado. Wracając z mycia, chcieliśmy go sprzątnąć. Wyciągamy po niego rękę, ale oczy zatrzymują dalszy jej ruch. Awokado zaopiekował się owad... wielkości awokado. I sobie je smacznie podgryza. Podnosimy oczy, dwa metry przed nami siedzi olbrzymi pająk. Chwilę dalej spotykamy węża. Zawiniętego w spiralkę idealnie, jak z obrazka. Dżungla w nocy budzi się do życia. Wszystkie stwory pod osłoną ciemności wyruszają na łowy.

W czasie dziennych spacerów puma nie pokazała nam swojej mordki, ani jaguar. Nie chciał też wyjść ze swoich kryjówek mrówkojad. Nad głowami skakały nam natomiast małpy, a ścieżki przebiegła dzika świnia, z pnia spoglądała tarantula, a spod stopy uskoczył wąż. I ta wszechogarniająca i opatulająca zieleń, pokrywająca każdy jeden fragmencik otoczenia. Piękna jest naturalna twarz Kostaryki.

W drodze przez Kostarykę. Park Narodowy Wulkan Poas. Wulkanu nie widzieliśmy, bo w chmurach się ukrył, ale za to jaka bujna roślinność tam była...

Piszemy bloga!

Kolacja z mango. Poczęstowalibyśmy Was, taaakie pyszne!

Piękny poranek na Półwyspie Osa

Ignasiowi poranek też się podobał. A może bardziej podobał mu się ten deszcz z nocy...?








Magda
Kostaryka


Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS

1 komentarz :