16 października 2016



Granicę turkmeńsko-uzbecka przekraczamy w miarę sprawnie. Uzbecy, podobnie jak Turkmeni, starają się całe auto prześwietlić, ale wszystko odbywa się w miłej atmosferze. 3-4 godziny, odpalamy silnik i toczymy łazika po pierwszych kilometrach uzbeckiego asfaltu.

Na Uzbekistan mamy bardzo standardowy plan. Chcemy skupić się na głównych atrakcjach kraju, sercu jedwabnego szlaku – Chiwie, Bucharze i Samarkandzie. Powodów jest kilka: (1) nie zostało nam już dużo czasu, terminy, które zadeklarowaliśmy w Polsce aplikując o wizę zmuszają nas do opuszczenia kraju wkrótce; (2) serce ciągnie nas już bardzo do naszego celu – gór Tadżykistanu i Kirgistanu, (3) upały... mamy dość. Każdego dnia jest ponad 40 stopni i czasami trudno zmotywować nam się do opuszczenia klimatyzowanego pokoju.

Zaczynamy od Chiwy, miejsca na tyle klimatycznego, że wydłużamy w niej pobyt do absolutnego maksimum. Wszystkie zabytki Chiwy znajdują się w Iczan Kala, „starym mieście” otoczonym glinianymi murami. Po obu stronach głównej alei, która przecina miasto ze wschodu na zachód, same okazałe budowle – meczety z pokaźnymi niebieskimi kopułami, medresy, stare domy przerobione na muzea. Wszystko pieczołowicie odrestaurowane, wymuskane, zadbane, pocztówkowe. Jest pięknie, ale i muzealnie, zwykłego życia miejskiego tu nie widać. To wyniosło się na północne i południowe obrzeża Iczan Kala, a w jeszcze większym stopniu za jego mury. O tłumy turystów się również nie potykamy, upał przybyszów z zagranicy skutecznie odstrasza i miasto w swojej historycznej części, świeci pustkami.

Cała miejska akcja skupia się na terenach za murami. Tu ulokował się bazar. Skwar i palące słońce w miesiacach letnich wyganiają ludzi do cienia. Wszystkie stragany tłoczą się dlatego pod dwoma dużymi dachami. Tu Pani w przenośnym piecu tandoor bułki z mięsem wypieka, tam rozsiedli się sprzedawcy jajek, kolorowych napojów, owoców i warzyw. Ależ smak mają te ostatnie, widać, że dojrzewały pod bezchmurnym niebem, w mocnym uzbeckim słońcu. Na bazarze podchodzi do nas facet z dwoma nieprzeźroczystymi siatami w rękach.

- Dollar change? - pyta
Słyszeliśmy o tym, że najbardziej opłaca się wymieniać pieniądze na czarnym rynku. Mimo wszystko jednak, facet z bombonierkowymi siatami w całym tym bazarowym zgiełku zaufania naszego nie budzi. Decydujemy się na wymianę małej kwoty, zbadamy temat i wrócimy. Szybko uczymy się, że tak właśnie pieniądze wymienia większość przyjeżdżających do Uzbekistanu, bo kurs czarnorynkowy znacznie różni się od tego oficjalnego. Od dawna na wymianie dolarów na somy u Panów z siatami można było zyskać 20-40%. Aktualnie z powodu słabego rubla na czarnym rynku dostaje się dwukrotnie więcej! A skąd te wypchane kasą siaty? A no nie stąd, że panowie liczą na obracanie tysiącami dolarów, lecz z bardzo niskiej wartości lokalnej waluty. Największym powszechnie dostępnym nominałem jest 1000 somów, co przy założeniu kursu czarnorynkowego, odpowiada prawie 70 groszom. Portfele stają się w Uzbekistanie bezużyteczne. Człowiek łatwo staje się tu milionerem i kasę musi przenosić w plecakach, nerkach, torebkach i tym podobnych.

Zaraz za bazarem dochodzimy do małego dworca. Stoi na nim kilkadziesiąt marszrutek, wszystkie w postaci malucha wśród vanów – Deawoo Damas. Niesamowite ile ludzi potrafi się takiego busika wylać, a pomyślelibyśmy, że projektant nie przewidział go na więcej niż dwóch pasażerów z torebką i małym bagażem na tylnym siedzeniu.

- Michaś, ty widziałeś te pociski na dachu jednego z nich? - pytam zdziwiona
- To nie pociski tylko instalacja gazowa.

Busy na gaz to nic jak się wkrótce okazuje. Uzbecy na gaz potrafią przerobić absolutnie wszystko – wielkie autobusy międzymiastowe i ciężarówki również poruszają się na gaz. A wielobutlowe i wielorurkowe instalacje gazowe w bagażnikach autobusów lub na dachach to prawdziwy majstersztyk. Na popularność gazu ma wpływ nie tylko korzystna cena, lecz również niestabilna podaż paliwa. Uzbekistan posiada własną ropę, której zasoby są niewystarczające. Aby w pełni zaspokoić popyt na paliwo, rząd powinien zdecydować się na import. Wówczas jednak utrzymanie aktualnie obowiązujących bardzo niskich cen, wymagałoby wysokiego subsydiowania. A na to państwa nie stać. Poszukiwanie benzyny to czasami prawdziwa loteria, jeszcze gorzej jest z ropą. W Chiwie w czasie naszego pobytu jest wyjątkowo kiepsko. Na stacjach nie ma ani benzyny ani ropy.

- Pojedźcie do Urgench – mówią wszyscy. - To niedaleko, większe miasto, tam na pewno znajdziecie.

Benzynę owszem, znajdujemy. Ale ropy szukamy przez dwie godziny. Odwiedzamy chyba wszystkie stacje, a na pewno wszystkie większe i nigdzie diesla nie sprzedają. Naszymi przewodnikami są ludzie przygodnie spotkani, taksówkarze, inni tankujący na stacjach benzynowych. Wszyscy mają szczerą wiarę, że diesla znajdziemy. Każą za sobą jechać, no więc gnamy za nimi przez pół miasta. Po tym jak trzeci raz trafiamy z innym przewodnikiem na tą samą stację poddajemy się. Dzisiaj ropy w Urgench nie kupisz. Ktoś rzuca pomysł, żeby spróbować jazdę w kierunku Buchary. W Uzbekistanie, jak w Iranie, na ropę są głównie wielkie ciężarówki, a one do miast nie wjeżdżają na tankowanie. Bingo. Na trasie znajdujemy ropę bez problemu. I na tej pierwszej sytuacji nasze problemy z paliwem w Uzbekistanie się kończą. Niedostępność diesla okazuje się na szczęście mitem, po prostu trzeba go jak i w Iranie szukać na trasie.

Ostatniego dnia naszego pobytu w Chiwie widzimy na ulicach bardzo dużo policjantów. Ich liczba zagęszcza się wraz z podążaniem na głosno roznoszącą się po całym mieście muzyką. Acha. Jutro rozpoczyna się festiwal muzyczny, na który ściągnęły grupy taneczne i muzycy z Azji Środkowej, Indii i Pakistanu. Na dziedzińcu jednego z muzeów zbudowano sporą scenę i widownię, trwa właśnie próba. Możemy wziąć w niej udział. Na początku startują soliści. Elegancko ubrani, przeprostowani, z zadartymi lekko brodami ruszają z końca sceny w stronę publiczności. I śpiewają. A raczej udają, bo muzyka leci z playbacku. Rozpostarte ręce, drżący romantycznie głos przypomina barwą to, co towarzyszyło nam przez cały Iran. Ludzie wczuwają się na całego. Śpiewają, podrygują, niektórzy wstają i zaczynają tańczyć. Dochodzi do prawdziwej interakcji muzyk - publiczność. Wspólne gesty, zabawa, na ruch fana jest odpowiedź w ruchu występującego. Załapujemy się jeszcze na występ tancerek z Indii. Ależ przypomina mi to ruchy Iranek. Mapa Azji zaczyna się mi w głowie zupełnie inaczej układać. Wyrwa pomiędzy Europą a Indiami zakleja się. Zaczynam coraz lepiej widzieć jak te nasze światy przechodzą stopniowo jeden w drugi. To jest wielki plus poruszania się stopniowo lądem z Polski na wschód.


- Uważajcie na jedzenie w Uzbekistanie, łatwo tam się zatruć – mówiło nam kilka osób przed wyjazdem. W myślach trochę kozaczymy. My zawsze jesteśmy ostrożni, podróżując z dziećmi mamy alert podwójny. Nie przez takie brudy już się przeczołgaliśmy. Spuszczamy głowy pokornie i mówimy i Wam: „Uważajcie na jedzenie w Uzbekistanie”. Problem z brzuchem dopada nas jeszcze w Chiwie, drugiego dnia pobytu w Uzbekistanie. Pierwszy polega Ignaś. Organizm walczy ostro z tematem i dorzuca do pieca na całego. Całą noc walczymy z gorączką dobijającą do 42 stopni. Na szczęście na tym ostra akcja się kończy. Do końca Uzbekistanu nie mamy ani jednego dnia, kiedy wszyscy czulibyśmy się zdrowi. Problem omija tylko najmłodszego. I dobrze, że chociaż jego.

Iczan Kala









Niedokończony minaret w Iczan Kala, jedna z wizytówek Chiwy





Ileż łatwiej spaceruje się nam po mieście z rowerem. Nawet na mury miejskie da się wjechać


Bułeczki prosto z pieca


Futrzaste czapki w tym upale wyglądają jakby z kosmosu spadły. Wierzyć się nie chce, że w miejscu, w którym w lecie jest dzień w dzień ponad 40 stopni, w zimie może być grubo na minusie.

Może wannę komuś? Sianko w gratisie

50 dolarów wymienione


Tu odpoczywają i jedzą Uzbecy. Bliżej zachodu słońca. 



Próby na festiwalu muzyki

0 komentarze :

Prześlij komentarz