24 października 2016


W Uzbekistanie musimy określić się co dalej, który kraj odwiedzimy następny. Najsensowniej byłoby wjechać do Tadżykistanu i Pamirem przejechać do Kirgistanu. Ale problemem jest wiza tadżycka. Musimy po nią pojechać do Taszkientu (czyli stolicy Uzbekistanu), a to zupełnie nam nie po drodze. Tam musimy na nią poczekać, a ponieważ stosunki tadżycko-uzbeckie są napięte, czas oczekiwania na wizę jest uzależniany od tego, którą nogą wstał danego dnia konsul. A my musimy lada dzień wyjeżdżać z Uzbekistanu, kończy nam się pozwolenie na pobyt. Kontaktujemy się z agencjami i hostelami w uzbeckiej stolicy, żeby zdobyć najświeższe informacje. Ambasada Tadżykistanu zamknięta. Na miesiąc. Uzbecką ambasadę w Duszanbe też zamknęli, musi być równowaga, ochłodzenia stosunków dyplomatycznych są zazwyczaj obustronne. Złej informacji towarzyszy jednak również dobra – Tadżykistan wprowadził miesiąc wcześniej e-visy, które po testach na lotniskach objęły również granice lądowe. Juhu! Aplikujemy o wizę online i następnego dnia na mailu mamy komplet pozwoleń na wjazd.

Granica. Uzbecka jej część idzie jak po maśle. Podjeżdżamy do Tadżyków. Miło, wymieniamy uprzejmości, tju tju tju. Mama z dziećmi do budynku na prawo do odprawy paszportowej, tata sam do budynku na lewo do celnika. Urzędnik bardzo miły, dostrzega moją nieporadność przy wypełnianiu kart migracyjnych z chłopakami na rękach, bierze długopis i wypełnia je za mnie. Wszystko idzie gładko aż do pytania o wizę.

- Mamy wizę elektroniczną – odpowiadam
- A gdzie masz jej wydruk?

Nie mam. Robię najgłupszy uśmiech w świecie, przybieram minę zbitego psa i zaczynam mówić, że to wiza elektroniczna, więc mam ją ... w komórce. I że nie wiedziałam, ze trzeba ją wydrukować. Wiem jak bez sensu jest to, co mówię. Nie wzbudzam litości pana celnika. Z miłego zmienia się w groźnego i oznajmia, że w takim razie do Tadżykistanu nie wjedziemy. Ujej. Równolegle Michał prowadzi podobną rozmowę w budynku po lewej stronie. Tylko tamten celnik nie widzi mnie z dziećmi. Michał dodaje więc do swoich wyjaśnień informację, że on z żoną i dziećmi jedzie. Dzieci! Jak one często pomagają nam wyjść z trudnych sytuacji...! Celnik ma ich piątkę, rozpromienia się na wieść o tym, że my z dwójką dzieci do Tadżykistanu przyjechaliśmy. On pójdzie do naczelnika pogadać. Naczelnik chce za swoją aprobatę łapóweczkę. Ale pan od dzieci już zdążył pieczątki w paszport wbić, więc Michał dziękuję za łapóweczkę. Nie zostaniemy w strefie niczyjej, wjeżdżamy do Tadżykistanu!

---

Kurka. Dojechaliśmy do Tadżykistanu, który obok Kirgistanu był naszym celem. Opróżniliśmy nasze wynajmowane, cudne mieszkanie, zapakowaliśmy graty i dzieciaki, odpaliliśmy silnik, zamknęliśmy bramę za sobą i dojechaliśmy do samego środka Azji. Do gór. I mimo że do Pamiru jeszcze daleko, czujemy już częściową satysfakcję z osiągniętego celu. Możemy sobie wszyscy przybić piątkę! Niezły nas mochoniowy team!

Wjeżdżając do Tadżykistanu wracamy znowu w irańskie wpływy, bo wjeżdżamy do kraju, w którym mówi się w farsi. Farsi – ale pisane cyrylicą. Pozostajemy jednocześnie w byłej republice radzieckiej, która pozostaje w bliskich relacjach z Moskwą. W Tadżykistanie stacjonuje wciąż armia rosyjska, a na kilku plakatach w mieście widzimy tadżyckiego prezydenta spacerującego po zielonym parku ramię w ramie z Putinem. Ludzie cieszą się z bliskich relacji z Rosją, bo Moskwa daje im poczucie bezpieczeństwa. W końcu za długaśną, południową, górską granicą jest niespokojny Afganistan. „Talibowie Rosjan się boją” - słyszymy nie raz.


W Duszanbe robimy dłuższy postój. Musimy odpocząć po irańsko-turkmeńsko-uzbeckim tranzycie. Ostatnio bardzo dużo godzin spędziliśmy w aucie. Cierpliwość dzieci nagradzamy wizytą w Aquaparku, chodzimy na place zabaw, jeździmy trolejbusami, jemy mnóstwo dobrych lodów i na rowerze zwiedzamy kolejne parki. Udaje nam się znaleźć całkiem fajny nocleg w nowo powstałym małym hoteliku, z dużym ogrodem. Jest tak trochę jakbyśmy dom wynajmowali, mamy kuchnię i łazienkę do własnej dyspozycji i dobrze nam z tym. Gotujemy naleśniki, pomidorową i ogórkową. Taki domowy, stacjonarny czas mamy w Duszanbe. Bardzo w dłuższej podróży nam potrzebny.


Zanim dojedziemy do Pamiru, chcemy pojechać w niedaleko położone góry Fan. Przejść się na spacer, pochodzić, zmęczyć się trochę, powiedzieć kilka razy „wow” na te piękne górskie widoki. Tyyyle na to czekaliśmy. I schłodzić się. Od ponad 2 miesięcy mamy prawie non stop ponad 40 stopni. Trochę się przyzwyczailiśmy, temperatura nieprzekraczająca 36 – 37 stopni stała się „przyjemną”. 40+ jest jednak nieustannie bardzo męczące i nie możemy się doczekać orzeźwiającego, chłodnego wietrzyku. No i mamy, co chcieliśmy. Opuszczamy Duszanbe z 43 stopniami wieczorem, budzimy się rano nad jeziorem Iskander Kul w Górach Fan, a na termometrze jakieś 15 stopni. Pochmurno i pada – pierwszy raz od Turcji! Nie tak miało być. Pogoda jest od tak dawna stabilnie gorąco-słoneczna, że nie przypuszczaliśmy, że coś takiego jak ochłodzenie w ogóle może przyjść. A tu proszę, przyszło akurat w nocy. Czujemy się pewnie tak jak mieszkaniec tropików w podróży po jesiennej Europie i wszyscy, całą czwórką, w ciągu lekko ponad doby jesteśmy chorzy. Nie tak miało być.

Z górskich wycieczek i pieszej eksploracji okolicy nic nie wychodzi. W kościach łamie i najchętniej zawinęlibyśmy się w koce. Przez 4 dni udaje nam się wybrać na jedną wycieczkę, pod wodospad. Paracetamol pomaga. Resztę okolicy oglądamy z perspektywy fotela samochodowego. Trochę wstydzior, co? Jechać taki kawał i podziwiać górskie widoki zza szyby samochodu z tyłkiem wygodnie ulokowanym w siedzisku. Prawie jakby youtuba włączyć.

Szkoda wielka, bo piękne Góry Fan niezwykle. Skaliste lekko ośnieżone szczyty spadają pionowo do turkusowej tafli jeziora Iskander Kul. Zielone łąki i pastwiska, rzeczki, kilka wiosek malutkich. Niektóre z nich ulokowane na stałe, inne są tylko letnim schronieniem dla pasterzy i ich rodzin. Jedną taką sezonową wioskę odwiedzamy w poszukiwaniu mleka koziego dla chłopaków. Niesamowita gościnność nas wita. Zapraszają nas panie do domu i częstują wszystkim co mają – mlekiem i jego różnymi pochodnymi – masłem, śmietaną, kefirem. Z pieca na rozłożonej na podłodze ceracie ląduje gorąca lepioszka. Cudowna, ujmująca gościnność, ludzka miłość w najczystszej postaci.


Chcielibyśmy więcej, intensywniej, mocniej Gór Fan zakosztować, ale do Duszanbe wzywa nas choroba. Tymek coraz gorzej kaszle, a tam znajdziemy możliwie dobrą pomoc lekarską. I znowu Duszanbe zatrzymuje nas na dłużej. Tymkowe zapalenie oskrzeli leczymy dokładnie, robimy zapasy i cieszymy stacjonarnym, domowym pobytem. Po tygodniu jesteśmy gotowi, ruszamy w stronę Pamiru!

Widok z turbazy, w której stacjonowaliśmy na Iskander Kul







Wycieczka po okolicy






Nasz jedyny spacer, jak motyw rowerowy jak zawsze być musi :)

Lego-ludzik





Wieczory w turbazie

Wioska pasterzy



Gdzieś w okolicach Duszanbe. Weselnicy



Patrząc na tą pannę młodą i jej towarzyszy, wyobraźcie sobie 43 stopnie w cieniu. Tyle było tamtego dnia. Wtedy łatwiej zrozumieć, dlaczego panna młoda ani na sekundę się nie uśmiechnęła.

0 komentarze :

Prześlij komentarz