25 grudnia 2009

Po tym jak skonczylam pisac ostatni wpis, zle sie poczulam. Znowu zaczelo kotlowac mi sie w brzuchu, i czulam ze nadchodzi ciezka zoladkowo noc. I byla ciezka, duzo ciezsza niz kazda jedna chwila mojego zatrucia przezywanego w Ibarze i Quito. Byla na tyle ciezka, ze nastepnego dnia czulam sie tak slaba, ze postanowilismy zostac kolejny dzien w Ayacucho. Przelezalam go w lozku, odzyskujac po malu sily i apetyt. Wieczorem wybralismy sie na zupe do restauracyjki na rynku. Juz jak zaczelismy sie zbierac do wyjscia zaczelo padac. Pod drodze na rynek drogi zamienily sie w rzeki. Szczegolnie te prowadzace w dol, prostopadle do gory. Machencjusz przenoszac mnie przez nie mowil ze ledwo idzie, tak ped wody utrudnial mu kazdy krok.

Restauracyjka miala taras z widokiem na plac. Usiedlismy wiec z samego brzegu i obserwowalismy co sie dzieje. Sciana deszczu. Ulewa straszliwa. Ulice zmienialy sie w coraz wieksze rzeki. Woda przewracala zaparkowane motory, niosla je, wpychala pod samochody. Rzeki zaczely wdzierac sie na chodniki. Ludzie chowajacy sie pod arkadami krzyczeli. W koncu wszystko sie uspokoilo i postanowilismy zaczac wracac. I dopiero wracajac zauwazylismy, ze rzeki nie byly zwyklymi rzekami. Niosly ze soba gigantyczna ilosc kamieni i blota. Niektore drogi zniknely pod sterta kamieni. Nie bylismy jednak swiadomi jak bardzo powazna byla sytuacja. Dopiero nastepnego dnia dostalismy od rodzicow zaniepokojonego smsa i przeczytalismy w internecie, ze:

" Dziewięć osób zginęło, a 25 zostało rannych, gdy na skutek ulewy obsunęła się ziemia, pociągając za sobą lawinę błota i kamieni w środę wieczorem, w południowo-wschodnim Peru - poinformował w czwartek wieczorem premier Angel Javier Velasquez.
Wypadek miał miejsce w Ayacucho, stolicy prowincji Huamanga. Potok błota zniszczył około stu domów i zmiótł około 20 pojazdów z ulic miasta, położonego 550 km na południowy-wschód od Limy.

Część miasta jest pozostaje zagrożona, kilkaset osób trzeba będzie ewakuować. W regionie katastrofy nadal przewidywane są deszcze. Osunięcie terenu sparaliżowało system kanalizacyjny; centrum miasta pokryte jest metrową warstwą błota."

Z tym blotem w centrum to troche przesadzili. Sytuacja w miescie byla jednak powazna.

Nastepnego dnia po lawinie udalo nam sie wyjechac! Plan byl odwazny, chcielismy dojechac conajmniej do Andahuaylas. Droga prowadzila konsekwentnie do gory. I na jakis 3000 mnpm odkrylismy ze nasza przednia opna traci powietrze. Jako ze mamy jakis tam specyfik, ktory wstrzykuje sie do detki, uzylismy go, dopompowalismy powietrza i pojechalismy dalej. Zaraz po osiagnieciu przeleczy na 4000mnpm jechalo sie znowu bardzo ciezko. Substancja latajaca dziury jednak nie zadzialala. Nie mamy wyjscia, zmieniamy kolo. 8000 przejechanych kilometrow i pierwszy flak. I tak niezly wynik. Jak sie jednak okazuje w naszym przypadku zlapanie gumy nie wiaze sie z jakims tam po prostu zmienianiem opony. To zwiastun przygody.



Rozpoczynamy wiec zmienianie opony. To pierwsza wymiana opony w motorze w Machencjuszowym zyciu. Ja kibicuje i narzedzia podaje. Machencjusz zdejmuje kolo i rozpoczyna sie problem - jak zdjac opone. Machencjusz siluje sie.Z wielu stron probuje. I nie wychodzi. W Quito Sebastian Miranda zalozyl nam specjalna blokade, zeby am opona nigdy nie spadla, co dodatkowo utrudnia prace. Dlugo to silowanie sie nam zajmuje. Nie mamy dobrych narzedzi. Nie dajemy rady. Zatrzymujemy wiec nadjezdzajacy motocykl i prosimy o pomoc. Mily pan farmer wyjmuje swoje narzedzia i w moze 10 minut zdejmuje opone. Po moze 30 minutach nowa detka jest wsrodku. Motocykl odjezdza, a my zatrzymujemy ciezarowke, zeby skorzystac z jej pompki. Nasza na tej wysokosci wlasciwie nie dziala, brakuje cisnienia. Opone udaje sie napompowac, slyszymy jednak uciekajace w okolicach wentyla powietrze. Zdejmowanie opony nr2. Tym razem Machencjusz przypatrzyl sie jak Peruwianczyk zgrabnie opone srubokretem zdejmowal i idzie mu nie mniej sprawnie. Wentyl udaje sie nareperowac. W tak zwanym miedzyczasie nadchodza ciemnie chmury. Wkladamy opone, silujac sie z nia niesamowicie, byle tylko zdazyc przed deszczem i burza. Zatrzymujemy kolejna ciezarowke, zeby zapompowac kolo i znowu okazuje sie ze cos nie dziala. Nowa detka tez ma dziure. Troche zniecierpliwieni, troche wsciekli zakladmy wciaz sflaczale kolo i czekamy na ciezarowke, ktora bedzie miala miejsce na kolo i zwiezie nas na dol. Zaczyna padac. Nie deszcz, a grad.



Jestesmy w otwartym terenie, nie mamy gdzie sie schowac. Kucamy w kaskach przy skarpie, ktora choc troche chroni nas przed uderzajacym lodem. I czekamy. Nic nie jedzie. Czekamy tak moze 30min. Powstaje nowy pomysl. Jesli przyjedzie bus, odepniemy kolo i ja zjade z nim do wulkanizatora na dol, a Machencjusz bedzie czekal na mnie przy motorze. Przyjezdza bus - szybka akcja - odpinanie kola, kolo pod pache, detka do reki, komorka dla kontaktu do kieszeni i do busa. Na dol jest 19km, przy tych warunkach atmosferycznych pokonanie ich zajmuje nam prawie godzine. Do miejscowosci Ocros dojezdzam o 16, dla porownania - zmienianie opony rozpoczelismy o 11... Znajduje wulkanizatora. Ktory jest tylko wulkanizatorem. Nie ma jednak nawet srubokreta. Opone jednak jakos zdejmuje, lokalizuje trzy dziury w jednej detce i dwie w drugiej. Wszystkie zakleja, zaklada opone. Wszystko zajmuje mu niebagatela - GODZINE. Pytam wiec, gdzie najlepiej lapac jakis transport na gore. On na to ze ciezko bedzie. Ze jest autobus o 23. Komorka nie dziala, nie ma zasiegu. Nie moge wiec skontaktowac sie z Machencjuszem. Wiem tez ze nie moge czekac az do 23. Wulkanizator mowi ze we wsi sa dwa samochody - policyjny i ambulans, moge ich prosic o pomoc. Sa tez dwa motory, oba naleza do pogotowia. Ide wiec na policje, nie mam sumienia prosic w pogotowiu o pomoc. Na komisariacie jestem obwarczana przez psa, po czym wychodzi policjant i mowi ze radiowozu nie ma. Wroci za godzine, patroluje okolice. Ide wiec na pogotowie prosic o pomoc motocyklowa. Mowia, ze moga mi pozyczyc motor. Ale ja nie umiem prowadzic! Prosze wiec o kierowce. I jakis sie znajduje. Zanim jednak znajduje okulary, peleryne od deszczu, kask itp zchodzi mu ponad 40minut. O 18.10 wyruszamy. Jedziemy do wulkanizatora po opone i moj kask. Tam zatrzymuje nas dziadek i krzyczy, zebysmy nigdzie nie jechali. Ze jechala wlasnie ciezarowka i ze motor jest holowany na dol. Kazali mi czekac. Czekam wiec. Zatrzymujemy kolejna ciezarowke zeby sie upewnic. Potwierdza - Machencjusza i motor holuja policjanci!!!! Czekamy, czekamy i czekamy. Kuuurde, ilez im schodzi! Po 2 godzinach konwersacji z dziecmi i dziadkiem, ktorych swiat ogranicza sie do odcinka ograniczonego przez gory i rzeke widzimy swiatla. Dzieci krzycza, ze radiowoz. I maja racje. Jedzie pick-up. Przednie "kolo" na przyczepie, tylne na ziemi, Machencjusz na motorze, jeden policjant na przyczepie trzyma motocykl, drugi za kierownica prowadzi. Niezly widok.



Dla pełnego obrazu sytuacji, Machencjusza wersja tamtego dnia:

"No to zostalismy sobie ze smokiem sami. Deszcz pada, Madziula wroci pewnie nie wczesniej niz za 3 godziny - godzina w dol do miasteczka, godzina na naprawe i godzina do gory do mnie. Jak spedzic te 3 godziny? Czytac sie nie da, bo koncentracja co chwile uciekac bedzie na kraniec drogi z ktorej moze sie wyloni wreszcie Madziula. Poza tym pada. Chociaz co raz mniej. W zasadzie to juz pojedyncze krople, choc widac ze w dolinie pode mna leje zdrowo. Zjadlem troche naszych zapasow, zeby choc troche energii sobie dodac - rece juz wtedy byly zgrabiale z zimna i deszczu. Dla zabicia czasu zorganizowalem sobie miejsce gdzie prawie wogole nie kapalo, wyciagnalem komputer i zaczalem ogladac jeden z filmow ktorych jeszcze nie zdolalismy obejrzec. I wtedy jakos wydalo mi sie ze samochody zaczely czesciej przejezdzac. Wiele z nich zatrzymywalo sie zeby upewnic ze wszystko w porzadku. W wiekszosci ciezarowki lub autobusy, wiec nawet przez mysl mi nie przychodzilo zeby probowac zapakowac sie z motorem i zjechac na dol. Moze jakis pickup by dal rade, ale jak zapakowac motor bez przedniego kola? Wiec spokojnie czekalem na Madziule. Ogladam film. Autobus, pauza. Ogladam film, ambulans, pauza. Ogladam film, policyjny pickup. Panowie mowia ze jada wlasnie z miasteczka do ktorego pojechala Madziula. Jada na patrol i beda wracac za 15 minut, to mnie moga zabrac. No to dziekuje za propozycje i odpowiadam, ze o ile Madziula nie przyjedzie do tego czasu, chetnie sie zabiore. Oczywiscie z obiecanych 15 minut robi sie godzina, ale ze Madziuli nie ma, Policja mnie zabierze. Rozpakowuje motor ze wszystkich bagazy, choc i tak nie wiem jak we trojke uda nam sie wsadzic motor na pake. Po pierwszej probie po minach Policjantow mozna wyczytac, ze spodziewali sie pewnie latwiejszego zadania. Udaje sie wsadzic jedynie widelki na pake, reszta stoi na tylnym kole na ziemi. Po kilku probach wpadaja na inny pomysl. Zholujemy motor. Obwiazujemy motor linami, jeden policjant wskakuje na pake zeby przytrzymywac motor na zakretach, a ja wsiadam na motor zeby nim balansowac. Robimy testowe 50 metrow. Na zakrecie musze kontrowac calym soba i zapierac sie nogami o krawedz samochodu, zeby sie nie wywalic. Nie wiem jak mozemy przejechac tak 20 km po serpentynach. Ale ruszamy. Jeszcze tylko poczekamy na 2 autobusy, ktore rowniez jada w do miasteczka, zeby sie upewnic, ze sa bezpieczne. Bo w sumie to miejsce podobno jest bardzo niebezpieczne. W nocy grasuja tu bandy uzbrojonych zlodziei, ktorzy rabuja autobusy, ciezarowki i wszystkie inne samochody z czego tylko sie da. No i ze dwa dni temu jedna osoba zostala zabita. Wiec policja czuwa. Wiec musieli mi pomoc. Jedziemy. Powoli, spokojnie, po pierwszym upadku nawet juz wiem, jaki blad popelnilem. Jedziemy dalej, rozmawiamy sobie z policjantem o Polsce i Peru. Z naprzeciwka wypatruje samochodow, w ktorych moglaby siedziec Madziula z naprawionym kolem, ale jakos nikogo nie mijamy. I zaczyna sie sciemniac. Policjant twierdzi ze nic do gory nie pojedzie, a napewno nie taksowka. Bo taksowek to w Ocrosie nie ma. Po dwoch godzinach, w pelnej ciemnosci, zaczynaja majaczyc swiatla wioski, i akurat mijaja nas ze 3 samochody. Kazdy zatrzymuje, ale Madziuli nie ma. Mam nadzieje znalezc ja jakos we wiosce i sie nie zawodze. Na wjezdzie do wioski przy stacji benzynowej stoi Madziula otoczona wianuszkiem dzieci i doroslych. Wszyscy tu jakby sie spodziewali ze akurat mi sie uda jakos zjechac. 20 km na tylnym kole. Udalo sie. Znow razem."

Policjanci zapraszaja nas do siebie na nocleg. Mowia, ze hospedaje bardzo obskurne, a oni maja wolne lozka. Rozgaszczamy sie na policyjnej pryczy. Sierzant Vladimir Ramirez zaprasza nas na rozmowe. I tlumaczy. Zdecydowal sie na pomoc nam, bo utknelismy w bardzo niebezpiecznym miejscu. W rejonie, w ktorym czekal Machencjusz, grasuje grupa bandytow, ktorzy regularnie w nocy napadaja na przejezdzajace autobusy i samochody. Sa swiadomi tego, ze ludzie wracaja aktualnie z duzych miast do wiosek na swieta - z zarobionymi pieniedzmi, z prezentami. Kilka dni temu zabili jedna osobe. Slucham, troche oniemiala. Niewiedza i nieznajomosc lokalnych realiow jest naprawde niebezpieczna.

Szczesliwi, ze najgorsze juz za nami idziemy na zakupy kolacjowe. I kladziemy sie spac. Szybko zasypiamy. O 12.30 budzi nas glosne stukanie do drzwi. Walenie i krzyki. Trabienie. Nikt nie otwiera. Juz prawie ide otworzyc, kiedy przypomina mi sie historia o Swietlistym Szlaku, ktory naapdl w 2009 roku na posterunek policji w Ayacucho zabijajac 13 policjantow. Zostaje w lozku. Po 20 MINUTACH, ktos wreszcie otwiera. Slyszymy krzyki! Napadli na autobus! 10 uzbrojonych, zabrali, wszystko ukradli! Matulu! Dyskusja trwa przez godzine! Vladimir Ramirez mowi jedno - on nie moze nic poradzic, ma tylko 10 policjantow z czego 4 pomaga w Ayacucho. Przestrzega i radzi - NIGDY nie jezdzic w nocy. I kropka.

Rano Vladimir Ramirez jest podwojnie zadowolony ze nam pomogl. Pyta sie czy nie wspomozemy go, oddajac mu za benzyne. A niech mu bedzie. 50zlotych na konto lapowkowe peruwianskiej policji. Pakujemy motor i jedziemy dalej. Mamy jeszcze bardziej ambitny plan - dojechac do Abancay. Tym razem plan nie dochodzi do skutku przez roboty drogowe, ktore zamykaja droge i musimy czekac ponad godzine w straszliwym ukropie. Kolejna lekacja pokory i cierpliwosci.



Droga prowadzi najpierw wzdluz doliny rzeki, pozniej znowu sie wspinamy na 4000. Po drodze chmury groza deszczem, udaje sie nam jednak go uniknac. W Andahuaylas zatrzymujemy sie o 16 na obiad. I widzimy, ze przednia opona znowu wymaga zmiany. Odwiedzamy wulkanizatora, kupujemy nowa detke (tym razem nie-dziurawa!!!) i zostajemy w Andahuaylas na noc. W Andahuaylas odbywa sie co niedziele najwiekszy w Peru targ. Do niedzieli jednak nie czekamy i nastepnego dnia jedziemy dalej - do Abancay i Cachory, z ktorej wychodzi sie na szlak, prowadzacy do ruin Choquequirao.



Droga niezmiennie błotnista zaprowadziła nas najpierw nad Lago de Pacucha. Tam wypiliśmy poranną kawkę i przyjrzeliśmy się zebraniu lokalnej społeczności, na które stawiła sie cała wioska, a władze prezentowały, co ostatnio zrobiły i zakupiły, między innymi wielki zegar na ratusz z pudła wyjęli, coby wszystkim pokazać. Nasz kolejny stop tego dnia to znowu mała wioska, w której dla odmiany ludzie zgromadzili się, bo przyjechały służby rozdawać matkom bogaty w substancje odżywcze pokarm dla ich dzieci. Niesamowite nagromadzenie kolorów, kapeluszy, indiańskich warkoczy! Pięknie! Ludzie troszkę wstydzili się zdjęć, więc mamy ich tylko kilka. Mężczyźni byli natomiast super zainteresowani naszym motorem. I tak przegadaliśmy z nimi na różne tematy prawie godzinę :) Kilkanaście kilometrów przed Abancay wjechaliśmy na asfaltową drogę! Inna jakość jazdy! Zdążyliśmy już zapomnieć, że nasz motor potrafi tak płynnie i gładko jechać :) W Abancayu obiad i narada. Co robić dalej? Od dawna myśleliśmy o zrobieniu trekkingu do Choquequirao, czyli inkaskich ruin, które są na tyle dobrze zachowane, że uchodzą za drugie Machu Picchu. Z tą różnicą, że do Choquequirao nie prowadzi droga ani linia kolejowa, a 32km ścieżka przez ostre góry. W sumie potrzeba na to ok 4 dni i niezłej kondycji. A my jesteśmy w porze deszczowej i błotnista ścieżka niczego nie ułatwia. Dodatkowo doszedł jeszcze jeden czynnik - Boże Narodzenie, które bardzo chciałam spędzić w mieście ze sklepami i kuchnią, coby coś przygotować. A nasza wstępne kalkulacje wskazywały na to, że jeśli na treking pójdziemy, dojedziemy do Cusco 24 w południe = mało czasu na zakupy i gotowanie, biorąc pod uwagę fakt, iż do domów zadzwonić chcemy.

Rodzi się więc konflikt, ja jechać nie chcę, a powody mam dwa - Wigilia i obawa, że nie dam rady. Wszystkie relacje w necie konsekwentnie podkreślają, że jest bardzo ciężko. Machencjusz z kolei jechać, a właściwie iść chce bardzo. Ostatecznie jedziemy do Cachory na noc rozeznać się w sytuacji i odkładamy podjęcie ostatecznej decyzji na wieczór. O decyzji i jej konsekwencjach w kolejnym poście :)

Nasze zdjęcia:

Ayacucho - Cachora


Madziula

P.S. Machencjusz zamieścił w bocznym pasku naszego bloga mapę z danymi z GPS-u z dotychczas pokonaną trasą. Polecamy!

5 komentarzy :

  1. Niesamowita przygoda, bedziecie wspominac przez dlugie lata. Cale szczescie, ze wszystko dobrze sie skonczylo. Pozdrawiam i zycze dalszych interesujacych przygod (jestem pewien, ze tych wam nie zabraknie :-).
    Jacek Klimko

    OdpowiedzUsuń
  2. ekstra. Wszystkie dobrego po Świętach i udanej zabawy sylwestrowej. mirek & ferajna

    OdpowiedzUsuń
  3. Zamawiam książkę z tej Waszej wyprawy. W te kilka dni Starego i na Nowy Rok dużo zdrowia i szczęścia, następnych 8000 km bez flaka w którymkolwiek kole, dużo radości i szczęśliwego powrotu - choć patrząc na mapę i słysząc o planach, do Afryki to chyba ze wschodniego wybrzeża, choć niekoniecznie.
    Pozdrawiam
    Janusz

    OdpowiedzUsuń
  4. Dużo podróży w 2010 roku w zdrowiu i pomyślności od Pani Danusi z apteki. Tego samego od córki Pani Danusi i jeszcze jedno, zdjęcia dwóch dziewczynek, jedna w żółtej koszulce z napisem BRASIL przecudne, wszystkie zdjęcia dzieci są przepiękne, Anne Geddes ze wstydu powinna zapaść się pod ziemię. Zdjęcie z dziewczynkami pozwoliłam sobie umieścić na pulpicie, radość i entuazjazm gwarantowany patrząc na nie. Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Święta, święta i po świetach... Czekamy teraz na Sylwestra. Madzia i Michał życzymy Wam wszystkiego dobrego w Nowym Roku. Buzka
    Karola I Piter

    OdpowiedzUsuń