10 stycznia 2010



Zaczynamy! Zaleglosci blogowych nadrabianie. Machencjusz skonczyl w Cusco, czas ruszyc dalej.

W Cusco z porannego zebrania sie oczywiscie nic nam nie wyszlo. Wyspac sie trzeba, sniadanko dobre prosto z piekarni i rynku z owocami i warzywami trzeba zjesc, takie tam wakacyjne obowiazki :) Nasze poranne zebranie sie zakonczylo sie wiec poludniowym - wyjechalismy po 12. W miedzyczasie opadl nam zapal na Sylwester na Wyspie Slonca i stwierdzilismy ze mozemy go w sumie spedzic gdziekolwiek.

Jeszcze nie wyjechalismy z Cusco, a juz wiedzielismy ze bedzie mokro. Chmury czarne, grozne deszczowe pokrywaly cale niebo i nie dawaly szans na ucieczke. Na stacji beznynowej zalozylismy wiec nasze nowo kupione wodoodporne spodnie, worki na buty, siatki na rece i w droge na poludnie. Po przejechaniu moze 5 kilometrow zaczelo padac. I tak bylo juz caly dzien, do wieczora, z kilkoma niewielkimi przerwami. Nie pierwszy raz nas moczylo na motorze, ale to moczenie bylo naprawde niefajnie wyjatkowe. Dlaczego. Pierwszy i podstawowy powod - na poludnie od Cusco zaczyna sie Altiplano, czyli anyjski plaskowyz polozony na wysokosci ok 4000mnpm. Wjechalismy na przelecz na ok 4150mnpm, a z niej niezauwalzalnie zjechalismy moze 100m w dol i zrobilo sie plasko jak stol. Plasko i cholernie zimno. Deszcz oczywisice nie bylyby taki zly gdybysmy byli susi. Nasze nowe spodnie okazaly sie juz poraz drugi nie-wodoodporne. W pierwszych 30 minutach jazdy mielismy wszystko od pasa w dol mokre. Skale zmarzniecia porownalabym do pamietnego zmarzniecia podczas wracania w nocy stopem z Syltu do Kilonii. Skostnienie to malo powiedziane. Lod, zamarzniecie, dygot. Dodatkowo szkoda nam bylo widokow. Droga do Puno jest poprowadzona bowiem tu kolo pasma gorskiego z najwyzszym szczytem Poludniowego Peru - Ausangate. Przy sloneczenj pogodzie wszystko byloby na wyciagniecie reki, my niestety nie widzielismy nic. Mimo, ze mielismy jeszcze ok 120km do Puno, Machencjusz zjechal lekko z trasy do miejscowosci, zeby poszukac restauracji z czyms cieplym do picia. Szczekajac zebami, zamowilismy po kubku herbaty i jeden obiad i kiedy nam przyniesli te wyjatkowo jak na standardy peruwianskie wielkie kubasy wrzacej wody z lisciami koki pilismy naprawde lapczywie.

Cudownie rozgrzala nas ta herbata i jedzenie, na dworze padalo coraz mniej, postanowilismy jechac dalej - do Juliaci, choc pamietajac nasze wyziebienie sprzed godziny, nie bylismy pewni czy podejmujemy dobra decyzje. Przestalo padac, Machencjusz prul jak nigdy i w zdecydowanie mniej zziebnietym stanie niz w ciagu dnia, dojechalismy do Juliaci. I tu czekala nas niespodzianka. Poraz pierwszy w Peru nie moglismy znalezc przystepnego hotelu. Nawet w Cusco udalo nam sie znalezc cos przyzwoitego w cenie 10USD za pokoj. W Juliace wszystko oscylowalo wokol 20 USD za pokoj, a w hotelach tlumaczyli nam ze Juliaca nie jest turystycznym miejscem i daletgo nie jest tu tak tanio jak np w Cusco (WTF! Peruwianczykow niby na to stac ???). Zdecydowalismy sie w koncu na Hospedaje z pokojem w stylu szczurza dziura z kibelkiem na korytarzu bez prysznica (!?). No nic - wazne ze motor mamy gdzie zaparkowac i dach nad glowa jest.

Rano po sniadaniu i poszukiwaniu okularow slonecznych, poszlismy do kafejki na konsultacje z Internetem - ktora strona Jeziora Titicaca jechac - polnocna czy poludniowa. W Lonely Planet o polnocnym brzegu nie pisza prawie w ogole. Przy okazji - krotka dygresja o przewodniku Lonely Planet po Peru. Wrazenia z jego uzywania mamy mocno mieszane, a wrecz negatywne. Po pierwsze wydanie z 2007 jest juz teraz mocno nieaktualne. Trudno jednak zeby wyadawali przewodnik co roku, mowi sie wiec trudno. Oboje mamy wrazenie, ze autorzy przejechali w Peru tylko glowny turystyczny szlak i wlozyli malo wysilku w odkrycie i opisanie innych, nowych miejsc. Tlumaczenia - do Andahuaylas nie dotarlismy z powodu osuwisk i strajkow nie rozumiemy. Przewodniki LP tanie nie sa, kupujemy je w wierze, ze zostaly napisane przez osoby ktore wlozyly wysilek w osobiste zjezdzenie kraju i jego poznanie. Opisywanie miasta na podstawie opinii uslyszanych od innych mocno nadszarpuje w naszych oczach reputacje marki LP. Miejmy nadzieje ze w nastepnej edycji sie poprawia.

Na podstawie tego co wyczytalismy w Internecie postanowilismy przejechac Jezioro strona standardowa, czyli poludniowa, po czym po przekroczeniu granicy z Boliwia pojechac na Wyspe Slonce. Jednak. Mimo ze znowu poranek zaszedl na poludnie liczba kilometrow ktore mielismy do pokonania dawala podstawy do wierzenia ze Sylwestra na Wyspie Slonca spedzic sie uda. Zaczelismy wiec jechac.

Przed Puno poraz pierwszy zobaczylismy Jezioro Titicaca. Widac, ze kiedys bylo zdecydowanie wieksze. Globalne ocieplenie dotyka jednak Boliwie dosyc silnie. Skrocila sie poraz deszczowa, zanikaja lodowce w Cordillera Real - Jezioro Titicaca wysycha. Za Puno droga zaczyna prowadzic wzdluz "mokrego" Jezioro Titicaca. Plasko, duzo wiosek ludzi Aymara, pelno pol uprawnych przy brzegu, a na tafli Jeziora wszedzie polyskuja lodzie rybackie. Jest pieknie. Zatrzymujemy sie jednak moze 2 razy, spieszy sie nam na granice.

Przejscie graniczne Yunguyo/Copacabana zastajemy w zaskakujaco wyludnionym stanie. Widac, ze wiekszosc jedzie przez Desaguadero. Granica najbardziej eskpresowa z dotychczas pokonanych. Celnicy nie byli nawet zobaczeniem motoru zainteresowani. Z budki nie wyszli. MAchencjusz kserowali dokumenty, ja najlepszego kursu wymiany sole-bolivianos szukalam i nie zauwazylismy ze jakis dzieciak sie naszym motorem zainteresowal. Nie wiem co dokladnie chcial z nim zrobic, czy na niego wejsc, czy po prostu cos lepiej zobaczyc, dosc ze motor pchnal i smok z calym swoim ciezarem runal na ziemie. Machencjuszko wybuchl. Naprawde myslalam ze rozszarpe dzieciaczka. Przestraszony ojciec pomogl podniesc motor i ze spuszczonymi glowami odeszli. Z motorem wszystko OK. Kolejne 15 zarysowan naprawde nie robi nam wielkiej roznicy :)

W Boliwii przesunelismy zegarek o godzine do przodu, tracac godzine, zbilzylismy sie do Was do 5h. Wiadomosc o zmianie czasu byla jednak dla nas o tyle zla, ze zmniejszala sie szansa na znalezienie lodki na Wyspe Slonca. Wierzac jednak ze udac sie musi (byla 18 - godzina do zachodu slonca) ruszylismy w kierunku Copacabany. Tam na plazy znalezlismy ludzi ktorzy chcieli nas zawiezc, krzykneli jednak powalajaca kwote - 200 zl za transport w jedna strone... W przewdoniku wyczytalismy jednak ze z miejscowosci Yampupata odplywaja lodzie wioslowe na zamowienie. Proba szczescia sie powiodla. O zachodzie slonca znalezlismy pana, ktory powiedzial ze za 18zl zawiezie nas na wyspe, a wlasciwie nie on a jego syn. Motor i stroje motocyklowe mozemy zostawic u niego w domu. Machencjusz pojechal wiec zawiezc motor, a ja zostalam na plazy fotki z PRZEpieknego zachodu slonca cykac.



Troche dziwilo mnie to, ze tyle go nie ma. W koncu jednak przyszedl - zmachany, bo do domu musial jechac po groblach miedzy polami i na zakrecie 90 stopniowym motor z grobli spadl i sie utknal. Przybiegla na szczescie pomoc z wioski i smoka wydobyla. Na Wyspe Slonca plynelismy juz po ciemku. Magicznie palace sie niebo i my cali szczesliwi ze Sylwestrowa noc spedzimy na Titicaca. Na wysilek Ivana nie moglam sie troche patrzec. Dyszal, jeczal - 45 minut naprawde ciezkiego wioslowania. A jeszcze przeciez wrocic musial.



Po doplynieciu umowilismy sie na odbior nas z wyspy -2. stycznia o godz. 14 i ruszylismy z plecakami do wioski Yumani. Na 4000 mnpm nie idzie sie latwo. Zadyszka jak u emerytow. Ale doszlismy, uwieczniajac jeszcze na zdjeciach prawie pelnie ksiezyca.



W Yumani uswaidomilismy sobie nasz problem - braku kasy. Tak bardzo pedzilismy zeby zdazyc na dojechac na wyspe, ze zapomnielismy w Copacabanie pieniedzy z bankomatu wybrac/dolary wymienic. W kieszeni mielismy 60zl - zdecydowanie za malo zeby przetrwac i sie przetransportowac. Pozostalo nam miec nadzieje na to ze uda nam sie uzyc dolarow. W Yumani okazalo sie pokoju nie sposob bylo znalezc. Sylwester w tym wlasnie miejscu jest bardzo slawny, zjechalo sie na niego mnostwo ludzi, zagadalismy wiec w jednym hoteliku czy namiot mozemy rozbic i rzeczy cenne w domu przechowac. Pani sie zgodzila, rozbilismy wiec nasz przenosny dom i poszlismy jedzenia szukac. Zanim jednak zjedlismy kolacje (za dolary!), popijawszy ja boliwijskim winkiem, byla juz dobrze 11 w nocy. Poszlismy wiec poszukac sklepu, coby drugie troche tansze winko kupic i sylwestrowej tradycji upicia sie dopelnic. Przy drugim winku poznalismy grupe Argentynczykow, ktorzy wloczyli sie po wiosce z para Australijczykow i w takim wlasnie gronie przyszlo nam przywitac Nowy Rok. Przed pierwsza zaczelo grzmiec, a ze chcialo sie nam spac, poszlismy do namiotu. I dobrze sie stalo ze nie balowalismy dlugo, bo Nowy Rok przywital nas piekna pogoda, ktora miala utrzymac sie przez caly dzien. A my bylismy w formie "w miare" i sily na chodzenie po wyspie wykrzesac sie udalo. Po sniadaniu za zupelnie zdzierska kwote 10 bolivianosow, jesliby porownac jakosc do ceny, poszlismy na polnoc, w strone drugiego kranca wyspy.

Zaraz za wioska zgubilismy sciezke. Szukalismy jej idac dziko przez tarasy, kamienie, krzaki i po ponad godzinie doszlismy go glownego szlaku prowadzacego na drugi koniec wyspy. Przywitala nas bramka stworzona przez mieszkancow, ktorzy powiedzieli, ze jesli chcemy isc na polnoc musimy zaplacic na uzycie ich czesci sciezki!!!!! Jak sie okazalo, na wyspie sa trzy wioski, ktore podzielily wyspe na trzy czesci. Najwieksze atrakcje (inkaskie ruiny min) znajduja sie na poludniu i polnocy, najbardziej poszkodowani sa wiec ci wsrodku i kasuja kase zarowna za ogladanie polnocnych ruin (ktore nie sa w ich strefie!!!!) jak i za uzycie sciezki. Przy bramce strajkowaly 4 Argentynki, dolaczylismy do nich. Ostatecznie kupilismy bilet obejmujacy samo uzycie sciezki (bez ruin) i poszlismy dalej. PIEKNIE!!!!!!!! TAK PIEKNIE ze opisac sie tego blekitu nieba, granatu wody i wielokolorowosci wyspy nie da. Miedzy innymi takie krajobrazy mijalismy:



Na polnocy znowu sciezke zgubilismy i do wioski po pionowej skale schodzilismy. Ja na czworaka. W wiosce jedna restauracyjka dzialala, zjedlismy obiad i w droge powrotna. Znowu dyskusje przy bramkach i tlumaczenie ze my do ruin nie chcemy i na koniec dnia piekny widok na zachod slonca i Cordillere Real tuz nad tafla wody Jeziora Titicaca. BOSKO!



Ogolne wrazenia z Wyspy Slonca mamy mieszane. Wyspa i Jezioro sa bez dwoch zdan oszalamiajaco przepiekne (zdecydowanie jedne z naszych najpiekniejszych dni w Ameryce Poludniowej)! Komercjalizacja wyspy posunela sie za daleko. Oboje mamy wrazenie ze mieszkancy mocno wykorzystuja fakt, ze musza przywozic wiele produktow z ladu i wolaja naprawde duze kwoty za jedzenie, nocleg, produkty w sklepie, za wszystko. Zdajemy sobie sprawe ze maja troche ciezej, ale bylismy juz w Ameryce Poludniowej w wioskach, w ktorych ludziom duzo ciezej bylo (np. w Kanionie Colca, gdzie lub przy Choquequirao - gdzie ludzie dwa dni w jedna strone isc musieli, a nie 40 minut lodka plynac). Placic trzeba za wszystko, wzdluz sciezek ustawiaja sie dzieci proszace o cukierki, o pieniadze, kobiety wolaja kase za zdjecie jak sie na nie tylko spojrzy (bez aparatu) itp itd. I nie czuc duzej sympatii. Wyspa jednak jest na tyle piekna ze pojechac na nia warto.

Kolejnego dnia pogoda sie popsula, Machencjusz zabral sie wiec za bloga, a ja za czytanie. Super sie czyta w tak pieknej scenerii. Przy placeniu rachunku znowu byla zdziwka - w cene spania na trawie nie byla wliczona lazienka, musielismy wiec zaplacic za prysznice, mycie zebow i takie tam.... EH...

Poszlismy wiec na umowiona z Ivanem godzine 14 w umowione miejsce. Przyszlismy 10 minut przed czasem - Ivana nie bylo. O 14 Ivana nie bylo, 15 minut pozniej tez go nie bylo.Zapomnial o nas... Machencjusz poszedl jakis alternatyw szukac. Chwile pozniej przeplywala kolo nas lodka motorowa, Machencjusz krzyknal czy by po nas nie przyplyneli i przyplyneli! Zgodzili sie zabrac nas za 18zl do Yampupaty, nie zastanawialismy sie wiec dlugo i popolynelismy. Ok 14.30 zobaczylismy Ivana plynacego po nas. Mial jeszcze ok 30 minut na wyspe. Zaczelismy sie zastanawiac co robic. I jak juz podjelismy decyzje zeby po niego krzyknac - bylismy za daleko. Na lad dotarlismy w kiepskich humorach. Bo niby z jednej strony to wszystko jego wina. Z drugiej jednak wioslowanie na wyspe jest naprawde duzym wysilkiem. Bardzo mi go szkoda bylo i bardzo zla na siebie bylam.

Poszlismy po motor. Wlasciciele podworka nakryli go nawet plachta zeby nie mokl. Przyczepilismy plecaki i ruszylismy w strone La Paz, po drodze zahaczajac o Copacabane coby pieniadze wybrac. Bankomatu jednak nie bylo, skorzystalismy wiec z wymiany dolarow. Droga do Copacabany prowadzi poczatkowo przez polwysep, po czym trzeba przprawic sie barka przez ciesnine pomiedzy dwoma miejscowosciami - San Pedro i San Pablo :P Co za chaos! Kilkadziesiat mini barek napedanych mikro silnikami i kilkadziesiat lodek pasazerowych. Brak jakiejkolwiek organizacji, barki dojezdzaja do brzegu gdzie tylko sie da, blokuja te, ktore plywaja wlasnie odbic od brzegu! HAHA!



Kolejne kilometry to natomiast jazda po plaskim - po prawej stronie Jezioro, po lewej Cordillera Real. I zachod slonca. ZNOWU - TAAAAAK PIEKNIE!I na koniec niesmamowity wjazd do La Paz. Nagla dziura w plaskowyzu, a w niej wielkie miasto :) Miliony swiatel. CUDO! Nasz zachwyt opadl troche po zjezdzie na dol. Nie moglismy znalezc dobrego noclegu. Albo za drogo albo dziadostwo albo motoru nie mozna zaparkowac. Do tego korki wszedzie gigantyczne, nieaktualna mapa w Lonely Planet i niedzialajaca karta Alior Banku w zadnym z napotkanych bankomatow... DOSC to malo powiedziane. Zdecydowalismy sie w koncu na srednio ciekawy hotel, wychodzac z zalozenia ze lepsze to niz nic, a juz dluzej szukac nie mamy sily ani ochoty. Odwiedzilismy jeszcze kilka bankomatow przeroznych bankow, zeby sie ostatecznie przekonac ze z Alior Banku to my nic w Boliwii nie wyplacimy, zjedlismy kolacje i poszlismy w kimeczke.

A o to zapowiedz naszego kolejnego wpisu, ktory napisze dla Was autor calego tego zamieszania, ktore obecnie sie dzieje :)



Zdjecia tu:

Jezioro Titicaca - Isla del Sol


Buziaki wielkie!
Madziula

1 komentarz :

  1. super wspomnienia, własnie wczoraj wróciłem z Peru, rewelacja. Pozdrawiam, Bogdan

    OdpowiedzUsuń