16 kwietnia 2014

W ogrodzie motyli koło Barton Creek
Okolice San Ignacio słyną z jaskiń, wodospadów, rzek do pływania, taki naturalny raj. Nakręciliśmy się trochę na to. Już widzieliśmy siebie w kolejnych jaskiniach, już pływaliśmy pod wodospadami. I pewnie by tak było, 20 lat temu. Dzisiaj Belize jest podbite przez amerykańskich turystów, którzy korzystając z tego, ze mówi się tu po angielsku i jest dzika dżungla dookoła, przyjeżdżają tu tysiącami, zostawiając grube dolary. Nie dziwię się wcale, że Belizyjczycy odkryli, że na turystyce można zarobić duże pieniądze, i starają sie z tego korzystać wprowadzając wszędzie opłaty. Za wejście do jaskini 10USD, za obowiązkowego przewodnika kolejne 10USD, za łódkę jeszcze 10USD. A przecież po jaskini chcielibyśmy jeszcze nad wodospad pojechać. A tam kolejne dolary, bo to przecież park narodowy. Większości ludzi tam przyjeżdżających to nie przeszkadza, a dla nas jest po prostu za drogo. I jakiś niesmak pozostawia tak dalekie skomercjalizowanie natury.

W pierwszym miejscy - Blue Hole National Park, płacimy. Cały dzień czekaliśmy w końcu na popływanie, nie możemy sobie tego odpuścić. Super to miejsce, głęboka na kilkadziesiąt metrów dziura w ziemi, wypełniona granatową wodą. Aż trudno dojść do porozumienia, kto pierwszy wskakuje. Najpierw ja, później Michał, ale z brzegu i Ignaś domaga się zanurzenia. Wodne z niego stworzenie, nie możemy mu tego odmówić. Moczymy się we trójkę! A po chwili w czwórkę, dołącza do nas jakiś pan.

- Z Czech jesteście - pyta po angielsku.
- Nie, ale bardzo blisko Pan jest, z Polski jesteśmy - odpowiadamy bardzo zdziwieni. Z reguły nikt nie potrafi zgadnąć skąd jesteśmy, słysząc nasz język. Pytają, czy my z Francji, Niemiec. Europejczycy z reguły też nie mają zielonego pojęcia, do jakiego miejsca na mapie przypisać naszą mowę. A tu taki prawie trafny strzał? - Jak Pan zgadł?
- Jestem dyplomatą, znam różne języki ze słyszenia
- Pływamy w niebieskiej dziurze z ambasadorem? - śmiejemy się
- Nie, nie ja tylko go pełnię chwilowo jego funkcję, jestem zastępcą ambasadora Brazylii.

I kto by pomyślał, że w granatowej sadzawce spotkamy brazylijskiego dyplomatę, skorego zresztą bardzo do rozmowy. Skończył właśnie pracę w Belmopanie i przyjechał popływać. Nie bez przyczyny wybrał, taki zawód, za biurkiem życia spędzać nie zamierza. W Brazylii dyplomaci biją się o placówki europejskie. Jego ta walka nie interesuje, woli jechać tam, gdzie po południu można pod wodospad wskoczyć. Ameryka Centralna to miejsce dla niego! Tylko na mundial musi koniecznie wrócić do Rio, w czerwcu i w lipcu nikt go z Brazylii nie wyciągnie. Wcale mu się nie dziwie, Brazylijczycy mają chyba serca w kształcie futbolówki. Jeśli ktoś miałby pojechać na jeden mundial w życiu, powinna być to Brazylia, lepszej atmosfery nie będzie nigdzie. Gdyby tylko zaproponował nam jakiś nocleg w Rio, skorzystalibyśmy pewnie... Aż tak się jednak w granatowej dziurze nie zakumplowaliśmy :P


Kolejnego dnia jedziemy dalej, tym razem czas na jaskinię. Słynną jaskinię ATM odpuszczamy, bo drogo i z wodą w środku, jedziemy do Barton Creek. Tam też chcą kupę kasy, trochę rozczarowani, odpuszczamy. Zagadujemy robotników poprawiających drogę, gdzie by pojechali popływać po pracy. Na pewno znają jakieś darmowe, fajne miejsce. Jedźcie do Big Rock! To jedziemy. Po drodze generalnie pustka, raz na jakiś czas pojedynczy dom, czyli typowe Belize. Choć nie, nie do końca typowe. W tej pustce trafiamy na luksusowe lodże i lotnisko. O kurde... To nic dziwnego, że drogo w tym Belize.

Big Rock jest strzałem w dziesiątkę. Wspaniale orzeźwiająca, chłodna woda, huk rozbijającego się o skały wodospadu i pustka. Belizyjska pustka.

W drodze do Barton Creek


Na stoliku wystawione arbuzy z doklejona cena, a obok skrzyneczka na pieniadze. Jak w Bawarii z kwiatami!

Big Rock
Magda

Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS

2 komentarze :

  1. A my w San Ignacio po raz pierwszy. Tym na Baja :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tym noclegiem w Brazylii to myślę, że coś się wykombinuje. Tylko kwestia miasta.

    OdpowiedzUsuń