28 czerwca 2014


Z kolonialnymi miastami Nikaragui jest związanych kilka ciekawych historii. Np. o tym jak to dwa miasta – Granada i Leon walczyły ze sobą o przywództwo w kraju, aż w końcu stolica została przeniesiona w trzecie miejsce, do mało atrakcyjnej Managua. Albo o tym jak to Leon zatrudnił amerykańskiego show-mena Williama Walkera do zdobycia władzy w Granadzie. William wraz ze swoją ledwie 56-osobowa armią podbił miasto przekazując władzę nie zleceniodawcy, a samemu sobie. Samozwańcze rządy nie trwały długo i zakończyły się ucieczką z podpaleniem całego miasta i tablicą: Tu była Granada.

Pisząc o naszej wizycie w tych dwóch miastach mogłabym rozwinąć te historie albo opowiedzieć jakie kościoły, zakątki i uliczki tym razem wiedzieliśmy. Pomimo, iż były to n-te odwiedzone przez nas kolonialne miasta w tej podróży, bardzo nam się tam podobało, jest jednak jedno „ale”. Straciłam umiejętność świeżego patrzenia się na kolejne podobne do siebie miasta, nie potrafiłabym więc w tym wpisie nie przynudzać. Dlatego napiszę Wam o czymś innym – o zabawie.

Czasy nieruchomego Ignasia bawiącego się stópkami są już dawno za nami. Nie możemy już zapakować go do nosidełka i maszerować cały dzień po mieście, jak to robiliśmy w San Francisco. Musimy tak planować dnie, żeby każdy był zadowolony, a więc nieodłączną częścią każdego dnia musi być zabawa. Czas zabawy przypada zazwyczaj na późne popołudnia i często przedłużające się poranki, kiedy jesteśmy już / jeszcze zalogowani w naszym miejscu noclegowym. I to jest czasami nasze błogosławieństwo, a czasami przekleństwo. W namiocie jest zawsze łatwiej, natura jest świetnym placem zabaw. W hotelikach, hostelach itp., bywa różnie. Żaden z nich nie jest przystosowany do dzieci – kontakty na niskich wysokościach, wiatraki, w które super jest wsadzić paluszki, kibelki bez drzwi, a z ciekawą wodą w środku i tak dalej. Zdarza się jednak, że właściciele mają dzieci, które są chętne do zabawy z Ignasiem, mają jakieś zabawki i świetne podwórko do zabawy.

Taki właśnie hotelik mieliśmy w Leon. Nie właściciele hotelu mieli dzieci, a Pani sprzątająca, która zabierała swoją córkę do pracy. Sporą starszą od Ignasia, ale bardzo chętną do zabawy z nim. Wygrzebała klocki, budowała mu różne konstrukcje, które Ignaś ochoczo poddawał destrukcji. Zabawa z piłeczkami? Najlepsza na stole bilardowym, nie dość że jest ich dużo i są kolorowe to jeszcze można je wrzucać do dziurek i z nich wyjmować.




Poważny Ignaś zatopiony w zabawie

Jeszcze lepszy plac zabaw czekał jednak na nas za rogiem. Dosłownie plac zabaw, najfajniejszy jaki w życiu moim widziałam. Bo niby kto powiedział, że słowo plac zabaw ma ograniczać się do piaskownic, huśtawek, drabinek i innych pajęczynek. Bawić można się na tak wiele sposobów i takie właśnie miejsce do zabawy zorganizowano w Leon. Były tam oczywiście wszystkie standardowe przyrządy, ale na nich dopiero zaczynały się możliwości. Na drzewach umieszczono domki, pomiędzy drzewami wisiały mostki, na które wchodziło się po drabinkach. Dla młodszych domki do zabaw stały na ziemi, wszędzie było też mnóstwo stolików. I nie były one przeznaczone dla mam, czy babć zerkających na ich dzieci, lecz dla starszych dzieci do zabawy. Centralnym miejscem placu zabaw była bowiem darmowa wypożyczalnia zabawek. Wystarczyło dać w zastaw np. telefon i można było skorzystać z dowolnego przedmiotu. A wybór był taaaaaak wielki. Były rowerki, samochodziki i hulajnogi, dla dzieci w różnych wieku, były zabawki do pchania, ciągnięcia, koniki bujane, były gry planszowe, puzzle karty, klocki różnych rodzajów, lalki, maskotki, plasteliny, kolorowanki. Ogrom zabawek i zabaweczek dla dzieci w różnym wieku. Ignaś wprost zakochał się w tandetnym samochodziku, w który mógł wejść i być przez nas pchanym. Jeszcze nigdy nie widzieliśmy go tak zaangażowanego w zabawę, najsłodszy widok w świecie!







Poza zabawą w Leon, mieliśmy też czas na wypady pod miasto. Pojechaliśmy na przykład do Parku Narodowego Wulkan Masaya, bynajmniej nie po to, żeby wulkan zdobywać. Park został dostosowany do potrzeb emerytów i pod sam krater można wwieźć się samochodem. Wulkan jest tak aktywny, że wyrzuca chmurę dymu całą dobę, kolejny niezły wgląd do wnętrza ziemi.





Jak wulkan zacznie wypluwać kamienie, schowaj się do samochodu... ;)


Mieliśmy też kilka spacerów po Granadzie i Leon, ale o nich nie będziemy opowiadali słowami, zobaczcie je na zdjęciach











Magda


0 komentarze :

Prześlij komentarz