14 czerwca 2016


Wszystko zaczęło się na campingu w małej nadmorskiej miejscowości Akcakoca. Jesteśmy drugi dzień w Turcji, staramy się ją wyczuć pod kątem idealnych miejscówek do spania na dziko. Na campingu idealnie przystrzyżona trawka, Ignaś gra w piłkę z Niemcem, który jest właśnie w drodze do Mongolii. Nasze wieczory i poranki zaczynają już przybierać pewien schemat. Mama idzie do gotowania kaszy na śniadanie, tata do składania łóżek, Ignaś do zabawy, a Tymek na koc do ćwiczenia raczkowania.

Kasza jaglana z jabłkami i truskawkami smakuje wybornie. Każdy ma już swoje krzesło, siedzimy i zajadamy. Ignaś schodzi ze swojego małego krzesełka, to składa się samo, więc upada i z niewielkiej wysokości spada na trawę ratując się rękami. Płacz. Upadek wygląda zupełnie niewinnie, dlatego pocieszamy, tulimy i zachęcamy do zabawy. Przecież nie mogło nic się stać. Niestandardowo długi i rozpaczliwy jest jednak Ignasiowy płacz. Staramy się zachęcić go do zabawy, żeby pocieszyć. Gra w piłkę spełnia swoją funkcję, płacz przechodzi, zaczynamy się śmiać. Ale Ignaś znowu upada i rozpoczyna się drugi długi etap płaczu. Po kilkunastu minutach przechodzi, znowu widać na jego twarzy uśmiech, ale postanawiamy odwiedzić najbliższy szpital i sprawdzić, czy na pewno wszystko jest dobrze.

Na izbie przyjęć lokalnego szpitala trudno nam się dogadać. Nikt nie mówi po angielsku, ale trochę na migi, a trochę przy pomocy słownika dzielimy się z lekarzem naszą historią. Ten prosi Ignasia o wykonanie kilku ćwiczeń i uznaje, że na pewno wszystko ok. Dla pewności prosimy o zdjęcie ręki. Z prześwietleniem jedziemy do innego szpitala, w którym jest ortopeda. Jedzie z nami pracownik szpitala, jedyny, z którym jest werbalna komunikacja. Ortopeda rzuca okiem na zdjęcie, coś mówi pod nosem, sprawdza w komórce, w komputerze, po czym zapisuje dwie karteczki. Na jednej napisane jest: „Radius distal fracture” (google mówi, że to złamanie dystalnej częsci kości promieniowej) i pieczątka. Na drugiej „31. maja” i pieczątka. Nasz pan pomocnik tłumaczy: pierwsza kartka do diagnoza, druga to data zdjęcia gipsu. Próbujemy dowiedzieć się coś więcej. Ale ciężko idzie. Złamania niewielkie, dziecko ma chodzić 5 dni z ręką w górze i spać w jednej pozycji na plecach, z ręką na poduszce ułożonej na brzuchu. Robimy duże oczy, trudno nam wyobrazić sobie przekonanie do tego zadania i tak cierpliwego Ignasia.

W dziwny stan wprowadza nas ta diagnoza. Niewiarygodne. Przecież dopiero co wyjechaliśmy. Ignaś upadł w swoim życiu pewnie z milion razy, z czego 999 000 upadków wyglądało poważniej niż ten. Jesteśmy na tyle zdezorientowani, że nie prosimy nawet o kopię zdjęcia ręki. Pomocnik wysyła nam je dzień później messangerem facebookowym. Co dalej?

Postanawiamy najbliższe 5 dni spędzić nad morzem w pobliżu miast. Gdyby ręka zaczęła puchnąć albo bardzo boleć będziemy mieli niedaleko do pomocy.

Ignaś znosi nową sytuację świetnie. Szybko przyzwyczaja się do nieruchomej ręki, w samochodzie jeździ z nią wysoko do góry, na plaży i w miastach trzyma ją cierpliwie w temblaku. I my każdego kolejnego dnia coraz bardziej oswajamy się z nową sytuacją i zaczynamy wracać do starego rytmu. Gips w końcu ląduje w drugim rzędzie naszej uwagi. Podróżuje z nami i nie przeszkadza. Ignaś zbiera na nim dumnie podpisy lokalnych ludzi, a co bardziej uzdolniona osoba rysuje mu na nim motor lub auto. Jest tylko jedna sytuacja, w której jest trochę kłopotliwy. Tureckie gorące źródła, w których musimy przekonać Ignasia do niezanurzania ręki. Opuszczamy je szybciej niż myśleliśmy i po problemie.


Z naszą przyssawką żegnamy się w irańskim Tabrizie. Pół dnia zajmuje nam cała procedura. Ze szpitala uniwersyteckiego odsyłają nas do ortopedycznego. Takie dają nam wskazówki dojazdu, że po drodze lądujemy w szpitalu psychiatrycznym. W izbie przyjęć szpitala ortopedycznego dostajemy dedykowanego nam przewodnika, który przeprowadza nas przez wszystkie zakamarki, korytarze, kolejki. Trafiamy ostatecznie do sali z rentgenem, a dalej do pokoju ordynatora oddziału dziecięcego i słyszymy od niego to, co chcemy usłyszeć najbardziej – ręka jest zdrowa, możemy pozbyć się gipsu. 

Hadafez* biały pasażerze na gapę! [* Do widzenia w farsi]











Post napisaliśmy na notebooku Asus UX301L

0 komentarze :

Prześlij komentarz