Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przygotowania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Przygotowania. Pokaż wszystkie posty

2 grudnia 2013

Jutro z samego rana wylatujemy do San Francisco. Nie wiemy za wiele na temat naszej dalszej trasy. Póki co będziemy chcieli znaleźć odpowiedni samochód do podrozowania i wyregulować zegarki naturalne swoje i Ignasia - wkrótce okaże się, które z tych zadań będzie prostsze a z którym będziemy potrzebowali nieco więcej czasu. Ale to dopiero za 2 dni. Teraz, do samego końca jesteśmy w biegu przygotowań. Niby już wyjeżdżaliśmy na wiele miesięcy, ale teraz jakby wszystko nowe. Najprościej poszło z wizą amerykańską dla Ignasia - utrapieniem jest przeczesywanie się przez proces aplikowania z racji jego skomplikowania, czego świetnym przykładem jest konieczność formalnego wnioskowania o zwolnienie Ignasia z rozmowy z konsulem. Również mało wygodne jest to, że zamiast podjechać z dokumentami do ambasady w centrum, dokumenty trzeba złożyć w biurze TNT na dalekim i nieprzyjemnym Żeraniu. Ale jak juz się dokumenty złoży, wiza wbijana jest bardzo szybko, i to ważna na 10 lat, dwa razy dłużej niż paszport. Wykonywaliśmy masę różnych odwiedzin u lekarzy, którzy badali każdego z nas pod kątem ewentualnych ryzyk, bo przecież każde z nas spędziło w tym roku jakiś czas w szpitalu - ja (Michał) zdecydowanie najdłuższy, ale czas robi swoje i nie ma żadnych przeciwwskazań. Całkowicie zmieniliśmy sposób pakowania. Ponieważ na jednych plecach będziemy nosić Ignasia, bierzemy jedynie jeden plecak, zaś drugi zastępujemy walizką na kółeczkach. Jeśli się to nie sprawdzi, z pewnością damy znać by przestrzec przed kopiowaniem tego pomysłu :) Jeśli chodzi o środek walizki, część bagażu dokupimy już na miejscu - kupno w listopadzie krótkich spodenek nie jest taki proste, a i nie bez przyczyny przecież w walizkach lecących z USA do Polski znajduje się ubrania i sprzęt fotograficzny. Na miejscu na pewno bedziemy dokupowali ciuszki dla rosnacego Ignasia. W gotowości jest tez babcia, która w swoim czasie wyśle nam pocztą mala paczke wiekszych ubranek. Koniec końców bierzemy Ignasiowi z Polski łóżeczko turystyczne. Do tej pory Ignaś spał w naszym pokoju w tzw. koszu Mojżesza, co się świetnie sprawdzało z uwagi na lekką wiklinową konstrukcję i niewielkie wymiary. Zakładaliśmy, że w amerykańskich motelach na królewskich łóżkach będziemy brali Ignasia między siebie, a w przypadku pojedynczych łózek zawsze można je ze sobą zsuwać, ale przecież każdy z nas zna problem wlatywania w dziurę, czego chcielibyśmy uniknąć. Czy więc łóżeczko turystyczne się sprawdzi, czy też będzie tylko niepotrzebnie zjadało nam miejsce w bagażnik, przyjdzie nam ocenić po jakimś czasie. W lepszym przygotowaniu się do drogi pomogli nam partnerzy, którym bardzo spodobał się pomysł naszej podróży. Naszego bloga będziemy redagować na ultrabooku użyczonym przez Asus Polska (UX42VS) - cieszymy sie z szybkości działania i czasu pracy na baterii, zaś w stosunku do netbooka, z którego korzystaliśmy od czasów podróży do Ameryki Południowej, mamy ekran o dużo większej przekątnej (13cali), co powinno poskutkować przeskokiem jakościowym w zakresie materiałów wideo - zamiast wrzucać surowe pliki, chcemy je edytować jak ten, który przygotowaliśmy po Ugandzie. Niezmiernie jesteśmy zadowoleni z propozycji Avivy, która zdecydowała się objąć nas i nasz sprzęt fotograficzny ochroną w swoim ubezpieczniu o idealniej pasującej nazwie Partner w Podróży. Jest to szczególnie istotne w kontekście tego, że chcemy mieć pewność, że w ramach problemów zdrowotnych Ignasia (lub naszych) będziemy mogli natychmiast skorzystać z możliwie najlepszej opieki medycznej dostępnej w okolicy. Oczywiście wierzymy, że nie będziemy nigdy konieczności skorzystania z tego koła ratunkowego, ale po styczniowym wypadku zdecydowanie zmieniło się moje podejście do ryzyka. Wsparcie sprzętowe otrzymaliśmy od dwóch dodatkowych marek, z którymi Ignaś spędza czas od narodzin. Otrzymaliśmy nosidełko BabyBjorn One od polskiego importera genialnych szwedzkich produktów tej marki. Do tej pory Ignasia nosiliśmy na brzuchu w klasycznym nosidełku BabyBjorna, ale to nowe "One" ma umożliwić noszenie Ignasia w późniejszym etapie również na plecach, co przy wzrastającej wadze będzie zbawieniem. Dystrybutor BabyBjorna w Polsce ma w swojej ofercie również inne marki, m.in. Elodie Details, kilka z nich rowniez bierzemy ze soba w droge:) Zapewnienie bezpieczeństwa z komfortem podróży zapewni nam importer Recaro, znanego niektórym ze sportowych foteli samochodowych, a innym z dziecięcych fotelików samochodowych. Ignaś otrzymał czerwono-czarny fotelik wraz z bardzo praktycznymi dodatkami - moskitierą przeciwkomarową, folią przeciwdeszczową i specjalną wkładką przeciwpotną. Z tych dodatków wcześniej nie korzystaliśmy, a nawet nie wiedzieliśmy że są w ofercie, za to korzystaliśmy z identycznego fotelika, tylko niebieskiego, pożyczonego od koleżanki.Zakładając jednak zmianę stylu karmienia i liczbę godzin, które Ignaś w swoim drugim półroczu spędzi w samochodzie, woleliśmy nie pożyczać fotelika na to przedsięwzięcie od dobrej koleżanki. Jak nowy fotelik będzie wyglądał po podróży,sami zobaczycie. Przygotowanie do drogi obejmuje oczywiście uporządkowanie dotychczasowego trybu życia w Polsce. Motor zaparkowaliśmy u przyjaciela na Ursynowie, samochód zwieźliśmy do moich rodzinnych Kielc, zaś do naszego mieszkania na Saskiej Kępie, które właściwie nie jest nasze i nie chcieliśmy tracić możliwości mieszkania w nim dalej po powrocie, bo jesteśmy z niego zachwyceni, wprowadzi się nasz inny przyjaciel, który akurat wrócił z kilkuletniej emigracji w Paryżu. Wszystko się więc dobrze składa i wygląda na to, że jesteśmy dobrze przygotowani do tego, by jutro rozpocząć naszą pierwszą długą podróż w większym niż dotąd składzie. Trzymajcie kciuki za miękkie lądowanie po drugiej stronie oceanu. Kolejny post już z podróży.

Pozdrawiam podekscytowany

Michał

Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS

24 listopada 2013

Wracając z Ignasiem z Barcelony (sierpień 2013)

Zacznijmy wprost – ruszamy! Po powrocie z Ameryki Południowej zaspokajaliśmy naszą chęć poznawania oraz aktywnego spędzania wolnych chwil dłuższymi i krótszymi wyjazdami. Naciągaliśmy kalendarz jak się dało, żeby powydłużać weekendy, rozciągnąć wakacje kilkoma dniami bezpłatnego urlopu, wykorzystywaliśmy każdą okazję stwarzaną przez wypadający w danym roku układ świąt i weekendów. Każde ruszenie się poza Warszawę było super. Niezależnie od tego, czy jechaliśmy poszwędać się po Górach Świętokrzyskich, Bieszczadach, czy były to żaglówki na Mazurach, wypady do europejskich miast, narty, ładzina w Gruzji, czy motorki w Ugandzie, wracaliśmy wzdychając, jak świetnie było i dumaliśmy, gdzie by tu następnym razem. Jednocześnie cały czas chodziła nam po głowie myśl o wyjeździe na dłużej. Chcieliśmy, nawet bardzo, ale codzienne życie, obowiązki i zobowiązania, i inne zewnętrzne czynniki, jakoś nie składały się w całość pozwalającą ruszyć. Praca moja, praca Michała, oszczędności, mieszkanie, ciąża, dziecko, wypadek itd. itp. A zresztą. Sami wiecie jak to jest. Byle daleje mówią, że podstawa o wyznaczyć datę. I coś w tym jest. Nam to jednak nie wychodziło. Impulsem do decyzji była jedna z wielu promocji lotniczych na Daleki Wschód.  
Krótki telefon:
– Michał, widziałeś…? A może by tak pojechać, jak skończysz projekt w połowie listopada na miesięczny urlop…?
- … Pewnie! Tylko dlaczego na miesięczny?
I machina ruszyła. Przeczytaliśmy internet wzdłuż i wszerz, kilka blogów, pogadaliśmy z ludźmi różnymi, pozmienialiśmy kierunki kilka razy i ostatecznie wstępny plan się zarysował.

Przez piaski Helu (lipiec 2013)

3. grudnia wylatujemy do USA, konkretnie do San Francisco. Tam zatrzymujemy się na chwilę dłuższą, bliżej nieokreśloną. Przyzwyczajamy się do nowego czasu i zachęcamy Ignasia do nowych godzin pobudek, poznajemy miejsce, dokupujemy to i owo, ruszamy na poszukiwania samochodu. Jak już uda nam się wszystko podopinać i poczujemy, że czas jechać, ruszymy! Na początku pokręcimy się po Kaliforni, na tyle na ile pozwoli nam „zimowa” pogoda. Później zjedziemy do Meksyku na sam koniuszek Półwyspu Kalifornijskiego, promem przemierzymy Zatokę Kalifornijską, dojedziemy na południe, a dalej… zobaczymy. Może zaniesie nas dalej na południe, a może uznamy, że lepszym pomysłem jest powrót do Stanów. Za dużo planować nie chcemy, bo za dużo nie wiemy. Nie wiemy przede wszystkim jak nam tam we trójkę będzie, jak odnajdziemy się w podróżowaniu w nowej konfiguracji i jak Ignaś będzie to znosił. Przetestowaliśmy już wypady na krótkie odległości. Miesięczny Ignaś był nad morzem, dwumiesięczny w górach i w Hiszpanii. Próbowaliśmy couchsurfingu, hosteli, prywatnych kwater, jechalismy samochodem, autobusem i pociagiem, lecielismy. Wszystko działało sprawnie. Nigdy nie było jakoś niewiadomo jak trudno, żebyśmy uznali, że w trójkę jeździć się nie da. Żadna z wcześniej zasłyszanych zmor wczesnego rodzicielstwa się nie sprawdziła. Trafiło nam się złote dziecko, z którym podróże są możliwe? Może. Choć bardziej prawdopodobne wydaje mi się to, że nie mamy barier w naszych głowach, które każą siedzieć w domu i nie pozwalają spełniać marzeń. Zdajemy sobie sprawę z tego, że z dzieckiem wszystko jest dynamiczne i żadna faza nie jest stała. Może za miesiąc / dwa okaże się, że jest za trudno...? Nie wiemy. Jeśli cokolwiek nie będzie grało, wracamy odrazu. Wierzymy jednak podskórnie, że wszystko się uda i będzie „super”! Że Ignaś będzie szczęśliwy, bo będzie miał szczęśliwych rodziców poświęcających mu cały czas, każdego dnia, 24 godziny na dobę. I że od maleńkości będzie uczył się otwartości, różnorodności i elastyczności.

Magda

O konfrontacji naszych wyobrażeń z rzeczywistością będziemy pisali regularnie tutaj. Zaglądajcie, komentujcie, piszcie jak będziecie mieli pytania. Stay tuned :)

Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS