19 lutego 2010



La Paz zatrzymało nas jak żadne inne miejsce w Ameryce Południowej. Jesteśmy tu raz szósty. Pierwszy raz przyjechaliśmy tu zaraz po Sylwestrze na Wyspie Słońca, a kolejne razy były po krótkiej wizycie w Chile, po Huayna Potosi, po Rurre, po Cochabambie, po karnawale w Oruro.

Sumarycznie jesteśmy tu myślę ok 14 dni. I tak naprawdę ciężko wytłumaczyć nam to zjawisko. Nie jesteśmy tu dlatego, że La Paz jakoś wyjątkowo nas urzekło. Podoba nam się, owszem, na liście naszych ulubionych stolic południowoamerykańskich plasujemy je na miejscu drugim, zaraz po Quito. Nie w uroku miasta tkwi jednak przyczyna naszego zasiedzenia, a głównie w potrzebie pozostania przez jakiś czas w jednym miejscu, nieprzemieszczania się, niezwiedzania, nic-nierobienia. Z perspektywy osoby pracującej może wydać się to dziwne, a co najmniej niezrozumiałe. Jesteśmy na "wakacjach", przed czym tu odpoczywać? Ano w podróży też człowiek się męczy i też potrzebuje odpocząć. Inny to rodzaj odpoczynku niż 3-tygodniowe standardowe wakacje. Powiedziałabym, że ten nasz rodzaj odpoczynku, to taka przerwa na zrobienie sobie w umyśle i sercu miejsca na nowe przeżycia. Zdecydowanie 14 dni, a szczególnie ostatnie 5, sprawiło, że odpoczęliśmy wystarczająco i nie możemy się już doczekać na jutro, kiedy to znowu włożymy nasze stroje motocyklowe, zapakujemy "po staremu" plecaki i ruszymy na południe, opuszczając mam nadzieję bezpowrotnie w tej podróży La Paz.

La Paz poznaliśmy jak żadne inne południowoamerykańskie miasto. I przez to, że na zwiedzanie z aparatem wybraliśmy się dopiero dnia któregoś, zdjęć mamy niewiele. Wiele motywów było już bowiem oklepanych w naszych oczach i ciężko było o inspirację. Z całą pewnością w boliwijskiej stolicy najbardziej urzekło nas jej położenie - coś a'la dziura/kanion w płaskim jak stół Altiplano. Wrażenie w czasie przyjazdu jest niesamowite - płasko, płasko - żadnej cywilizacji i nagle dziura w ziemi, a w niej wielkie miasto.

La Paz jest najwyżej położoną stolicą świata - to zdanie słyszał już pewnie niejeden. I w sumie jest to prawdą, choć dwie cząstki zacytowanego przeze mnie stwierdzenia są nieco problematyczne. Po pierwsze dość skomplikowaną kwestią jest sprawa stolicy Boliwii. Stolicą administracyjną jest La Paz. To tu znajduje się siedziba prezydenta i rządu. Konstytucyjną stolicą jest jednak Sucre, które to przez wieki było najważniejszym ośrodkiem w państwie, obecnie jednak jedynie najważniejsze jednostki sądownicze mają tam swoją siedzibę. Po drugie ciężko jest jednoznacznie oszacować wysokość, na której położone jest miasto. Oficjalnie przyjmuje się, że 3660 mnpm jest tą właściwą wysokością. W rzeczywistości jednak najniższe części La Paz są już na 3100mnpm, a najwyższe dzielnice są pewnie na ok 3800. Wyżej, bo na ok. 4000 - 4100 mnpm znajduje się sztucznie wydzielone miasto-bliźniak - El Alto. I jako, że w samym La Paz po pierwsze nie ma miejsca, a po drugie nie ma powierzchni płaskich, lotnisko znajduje się właśnie w El Alto. I tu kolejne "naj" w skali światowej. Jest to najwyżej położony międzynarodowy port lotniczy na świecie, co sprawia, że zarówno lądowanie jak i startowanie są tu mocno utrudnione. Żeby zrekompensować sobie brak odpowiedniej gęstości powietrza samoloty lądują w El Alto z dwukrotnie większą prędkością niż na poziomie morza. Wymaga to więc odpowiednio długiego pasa startowego, specjalnych opon, które wytrzymają gigantyczne siły, ale i też odpowiednio wykwalifikowanych pilotów. Dlatego też lotnisko w El Alto ma w skali międzynarodowej mniejsze znaczenie niż to w nisko położonym największym mieście Boliwii - Santa Cruz.

Cechą charakterystyczną La Paz jest to, że najbogatsi mieszkają najniżej. Dlaczego? Bo najniżej jest najcieplej :) W każdej prognozie pogody podawane są dwie odrębne temperatury - dla El Alto i dla La Paz - różnica wynosi zazwyczaj ok. 5-7stopni.I tak podczas gdy historyczne centrum La Paz znajduje się na ok 3600mnpm, w mieście wykształciło się centrum alternatywne - tzw Zona Sur - centrum usługowo-mieszkalne najbogatszych mieszkańców La Paz. W Zonie Sur byliśmy przez chwilę - przy oddawaniu i odbieraniu motoru i jest to naprawdę inny świat. Salony Audi i Mercedesa, bogato urządzone apartamentowce z drogimi samochodami zaparkowanymi pod drzwiami, eleganckie restauracje i designerskie sklepy, czyli rzeczy, które dla osób, które ograniczyły swoją wizytę to "starego" La Paz są niewyobrażalne.



Architektura starego La Paz jest mało powalająca. Tylko jedna uliczka zachowała się w niezmienionym kształcie z czasów kolonialnych - Calle Jaen, i tylko to miejsce jest prawdziwie urokliwe. Reszta jest mieszanką - starych, pięknych, choć zaniedbanych kamienic i nowoczesnego architektonicznego syfu. Największą atrakcją są dlatego - przynajmniej dla nas - rynki i codzienne uliczne życie. Najsłynniejszy rynek to rynek czarownic, na którym sprzedawane są oprócz ziołowych lekarstw - przeróżności, które wpływają na duchy i bogów ludzi Aymara. Jeśli ktoś buduje dom, może na przykład kupić płód lamy i zakopać go w fundamentach, jako ofiara dla Pachamamy, przynosząca szczęście domowi. Suszone dzioby tukanów stanowią natomiast remedium na wiele chorób i chronią przed złymi duchami.



Dużą atrakcję turystyczną stanowi również Muzeum Koki. Ekspozycja muzealna jest beznadziejna, na wejściu każdy dostaje jednak książkę z informacjami o historii koki, jej znaczeniu w kulturze i rytuałach Indian, o kokainie jako narkotyku i jako lekarstwie i zastosowaniu koki w produkcji coca-coli. Dla tych którzy planują się tam wybrać proponuję zająć od razu jakiekolwiek krzesło i na nim wygodnie przeczytać wszystkie informacje, po czym w 5 minut obejść ekspozycję. Chodzenie w czasie czytania sensu najmniejszego nie ma :)

Moim ulubionym miejscem był targ owocowo-warzywny. Kolory, smaki, zapachy i kobitki Aymara ubrane w swoje wysokie meloniki, chusty zakończone frędzlami i obfite spódnice - uszyte z maksymalnie błyszczących przywiezionych z Korei materiałów. Oboje mamy wrażenie, że ludzie Aymara do najmilszych nie należą. Mało się uśmiechają, są dosyć mocno zdystansowani i nieśmiali. Mimo wszystko ich stroje dla oka są miłym, choć nieco kiczowatym widokiem :)



Na koniec kilka słów o pogodzie. Mamy jak wiecie pogodę deszczową, która obecnie objawia się tym, że zmienia się jak w kalejdoskopie. Każdego dnia mamy kilka godzin bardzo intensywnego słońca, które sprawia, że odczuwalna temperatura rośnie o kilkanaście stopni i nie sposób wytrzymać w czymkolwiek innym niż cienkim T-shircie. Codziennie mamy jednak również burzę połączoną z gigantycznym oberwaniem chmury. Drogi zamieniają się natychmiast w rwące rzeki, które niosą ze sobą tony śmieci. Przez to jednak, że La Paz zbudowane zostało na mało stabilnym terenie, co kilka dni słyszymy o wielkich osuwiskach, które porywają za sobą domy. I tak jednak oboje wolimy tę wersję pory deszczowej niż wersję południowo-peruwiańską, kiedy to potrafiło padać absolutnie CAŁY dzień.

Miał byś koniec a tu jeszcze jeden akapit, kilka słów o hotelach w La Paz. Większość czasu spędziliśmy w typowo backpackerskim hostelu, uruchomionym przed 2 miesiącami, o nazwie the Point. Hostele w La Paz oferują dużo wyższy standard niż te gdziekolwiek indziej w Boliwii przez nas spotkane. Gorące prysznice, ciepła i czysta pościel, internet bezprzewodowy, czyste łazienki. Do tego jednak w zestawie dochodzi bar, stanowiący centrum życia i czerpania zysków hostelu. Nie wolno wnosić własnego piwka, wieczorem więc wszyscy co nie chcą siedzieć zamknięci w pokoju bez okna idą do baru gdzie chcąc nie chcą spotykają innych i zabawa się zaczyna. My siedzimy więc zawsze w naszym pokoiku wyizolowani i mamy wrażenie że nie pasujemy do tutejszych współlokatorów, dla których codzienna wieczorna impreza jest gwoździem programu każdego dnia. Zdarza się że muzyka jest tak głośna, że nawet my mamy problem z zasypianiem.
Jeśli chodzi o spotkania towarzyskie to w La Paz mieliśmy okazję spotkać się z kilkoma osobami z Polski, i to po kilka razy. Rozmawiało nam się bardzo miło, zwłaszcza że podróżujemy w odwrotnych kierunkach, toteż dużo cennych wskazówek na przyszłość mogliśmy między sobą wymienić. I tak poznaliśmy Olę, która przyjechała do Boliwii na wolontariat (http://do-boliwii-droga-prosta.blogspot.com), poznaliśmy Grześka (w drodze z Irlandii do Polski) i Przemka z Warszawy (http://w100dni.blogspot.com), Magde i Jarka wracających ze Szkocji do Polski a także Alinę i Krzysia (http://dosgringos.geoblog.pl). Pozdrawiamy ich z tego miejsca bardzo serdecznie i dziękujemy za baaaardzo mile i swojsko spędzony wspólnie czas.

Tymczasem kolejna galeria, tym razem ze skromną ilością zdjęć, z La Paz:
La Paz


Mam nadzieję - do napisania z Sucre!

Madziula

5 komentarzy :

  1. Muszę przyznać, że co do La Paz mamy 2 wspólne doświadczenia: przymusowy, dłuższy pobyt (mój z powodu wyborów prezydenckich i choroby wysokościowej) oraz zaskakująca duża liczba spotkanych Polaków:)
    Z drugiej strony na waszych zdjęciach widzę miejsca których sama nie widziałam:)
    Życzę szybkiego dotarcia do Sucre, mi się bardzo podobało, bo było totalnym zaskoczeniem: białe, czyste, zadbane, zielone, urocze, spokojne, kosmopolityczne w pewnym sensie, koniecznie wybierzcie się na wzgórze widokowe, a jesli macie ochotę na kuchnię międzynarodową, to polecam restaurację Florian!

    Magda

    OdpowiedzUsuń
  2. No i mienely Was ruskie pierogi! Czekam na wiesci z Sucre :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ahh Ci Polacy, gdzie ich nie ma:D Zazdroszcze zapachów na targu owocowym;-) Płód Lamy, może i swojskie, ale do mnie jako do przyszłego weterynarza nie przemawia. A w Polsce, po raz pierwszy od dawna, świeci wiosenne słońce:P

    OdpowiedzUsuń
  4. Madziula przywiez mi antidotum na czarownice :) przyda sie tu takiej jednej pani bede wdzieczna :)

    OdpowiedzUsuń
  5. wreszcie nadrobilam zaleglości w lekturze i wyciagnełam atlas swiata ( jako ze przywiązana jestem do lektur papierowych i pieknie dziekuje za ciekawe opowieści. Zachęciłam się do Boliwii baaardzo - buziaki mami kielecka

    OdpowiedzUsuń