Trudno jest kibicować występom Polakom z drugiej strony Atlantyku, z 7-godzinnym przesunięciem czasu. Sochi w Meksyku jest nieobecne, co nie dziwi, w końcu śnieg jest tu turbo egzotyką. Przeciętny Meksykanin śnieg zna tylko z telewizji. Szczęśliwi ci, którzy mieszkają w okolicach Mexico City, gdzie na niektóre wulkany spada w zimie biały puch i można go nie tylko zobaczyć, ale i dotknąć wjeżdżając samochodem na ponad 4000mnpm. Śnieg jest tu pojęciem obcym, za to zima nie. Zima jest teraz, czyt. jest ZIMNO = wieczorami bywa z 18 stopni. Ciekawe jest to jak różnie ludzie pojmują zimno. Ta sama temperatura, a podczas gdy angielskie dzieci latałyby gołe, meksykańskie noszą polarowe śpiochy, futrzane czapki, rękawiczki i zawinięte są w trzy polarowe koce.
I wyobraźcie sobie, że kraj, którego mieszkańcy są tak wrażliwi na zimno i dla których tak abstrakcyjnym pojęciem jest śnieg wysłali reprezentanta na Olimpiadę. Kto to taki...?
Meksykański książę, Hubertus von Hohenlohe. Niewiele w jego żyłach płynie krwi meksykańskiej. Jego rodzice, książęta wirtemberscy przebywali w Meksyku w podróży służbowej, kiedy na świat przyszedł mały Hubertus. Na co dzień mieszka w Austrii, zajmuje się fotografią i śpiewaniem w pop-owym zespole. On nie z tych, co wypruwają sobie żyły i walczą o puchary, ciężko trenując cały rok. Ma w końcu 55 lat i nie to zdrowie, co kiedyś. Tak, tak. Jest najstarszym zawodnikiem Sochi, to jego szóste igrzyska olimpijskie, po raz pierwszy rywalizował w Sarajewie w 1984 roku. Na rosyjskich stokach w czasie walki o złoty medal w slalomie rozpoznacie go ... po ciekawym stroju. Specjalnie na zawody przygotował piankę ze strojem mariachi - muzyków popularnych w Meksyku. W wywiadach Hubertus twierdzi, że złota nie zdobędzie, ale będzie reprezentował swój kraj z dumą. Bo to nie o złoto chodzi. Chodzi o obecność, o bycie ambasadorem Meksyku w Sochi, o rozpalenie marzeń w młodych ludziach o udziale w kolejnych zimowych igrzyskach olimpijskich. Trzeba tylko otworzyć granice wyobraźni. Bródka bez krytego toru dla panczenistów dał radę, to ponad 100 milionowy Meksyk reprezentantów nie wyprodukuje...?
Ot, taki oryginał z tego meksykańskiego popartysty narciarza Hubertusa.
Magda
Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS
I wyobraźcie sobie, że kraj, którego mieszkańcy są tak wrażliwi na zimno i dla których tak abstrakcyjnym pojęciem jest śnieg wysłali reprezentanta na Olimpiadę. Kto to taki...?
Meksykański książę, Hubertus von Hohenlohe. Niewiele w jego żyłach płynie krwi meksykańskiej. Jego rodzice, książęta wirtemberscy przebywali w Meksyku w podróży służbowej, kiedy na świat przyszedł mały Hubertus. Na co dzień mieszka w Austrii, zajmuje się fotografią i śpiewaniem w pop-owym zespole. On nie z tych, co wypruwają sobie żyły i walczą o puchary, ciężko trenując cały rok. Ma w końcu 55 lat i nie to zdrowie, co kiedyś. Tak, tak. Jest najstarszym zawodnikiem Sochi, to jego szóste igrzyska olimpijskie, po raz pierwszy rywalizował w Sarajewie w 1984 roku. Na rosyjskich stokach w czasie walki o złoty medal w slalomie rozpoznacie go ... po ciekawym stroju. Specjalnie na zawody przygotował piankę ze strojem mariachi - muzyków popularnych w Meksyku. W wywiadach Hubertus twierdzi, że złota nie zdobędzie, ale będzie reprezentował swój kraj z dumą. Bo to nie o złoto chodzi. Chodzi o obecność, o bycie ambasadorem Meksyku w Sochi, o rozpalenie marzeń w młodych ludziach o udziale w kolejnych zimowych igrzyskach olimpijskich. Trzeba tylko otworzyć granice wyobraźni. Bródka bez krytego toru dla panczenistów dał radę, to ponad 100 milionowy Meksyk reprezentantów nie wyprodukuje...?
Ot, taki oryginał z tego meksykańskiego popartysty narciarza Hubertusa.
Magda
Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS
I like! niezłe indywiduum z tego Hubertusa, grunt to mieć fantazję.
OdpowiedzUsuń