Wyobraźcie sobie w miasto, w którym stłoczono wszystkich
mieszkańców Australii. Wszyściuteńkich. Pana w garniturze z biurowca w Sydney,
studentów, mamy z dzieckiem, Aborygenów z północy i tych lubiących naturę z
Tasmanii. Albo wyobraźcie sobie Warszawę, do której przeprowadziło się pół
Polski. Tłoczno, co? Witamy w Mexico City, trzeciej największej aglomeracji
świata, po Tokyo i Delhi.
Wyobraźcie sobie, że ten tłum ludzi przemieszcza się
codziennie do pracy korzystając z sieci autostrad, metra, metrobusu i małych
busików. Tłoczno, więc trzeba walczyć o miejsce. Na dodatek kierowcy mają w
żyłach coś z krwi egipskiej i hinduskiej. „Coś”, bo aż tak źle na drogach
Mexico City nie jest, ale i nigdzie w kraju kierowcy nie wpychają się bardziej,
nie tworzy się tyle niewidzialnych pasów, nie istnieją zasady ruchu drogowego.
Nie ma się zresztą co dziwić, że tak to wygląda, skoro w Meksyku nie ma
egzaminów na prawo jazdy. A w Mexico City jest … tłoczno… i trzeba walczyć o
miejsce na drodze.
Wyobraźcie sobie, że Meksykanie mają w sobie coś wspólnego z
Argentyńczykami. Lubią spędzać weekendy na dworze, z rodziną. Wylęgają więc z
mieszkań i jadą / idą na place, posiedzieć w kawiarniach, restauracjach, pod
drzewami, jadą popływać łódkami w pływających ogrodach Xochimilco. W Meksyku
często świeci słońce, brzmi więc miło taki weekend, prawda? Tylko najpierw
trzeba dojechać na miejsce, w tłumie, zaparkować, po czym na miejscu bynajmniej
nie rozkoszujesz się samemu czasem z rodziną lub z przyjaciółmi. Jesteś w
tłumie.
Niejedno ciekawe miejsce można zobaczyć w Mexico City, można
doświadczyć wielkiej różnorodności – tą samą autostradą jadą w końcu Carlos
Slim, najbogatszy człowiek na świecie, Indianie, sprzedawcy tacos, korpopracownicy,
artyści muzycy. Są tam zabytki znajdujące się na liście Unesco, pozostałości
azteckiego imperium, kolorowe mercado, można zobaczyć walkę lucha libre lub
pomnik świętej śmierci. Musimy otwarcie przyznać, ze większości meksykańskich
atrakcji nie widzieliśmy. Tłum Mexico City nas przygniótł. Za dużo, za ciasno,
za wiele. W centrum za trudno się szło przed siebie. Xochimilco za bardzo
przypominało nam targ owoców i warzyw pod Bangkokiem. Nie nasze to miejsce.
|
Żeby nie było, że nic nie widzieliśmy. W Teotihuacan |
|
Przed katedrą w Mexico City pomnik "naszego" papieża, zrobiony z kluczy przyniesionych przez ludzi. To klucze do ich serc. |
|
Ogród domu Fridy Kahlo |
W Mexico City najlepiej czuliśmy się siedząc i gaworząc z
naszymi couchsurfingowymi gospodarzami i znajomymi. Jedno popołudnie
spędziliśmy w biurowcu siedząc z kumplem Michała z, powiedzmy, Erasmusa w
Kolonii. Miguel pracuje w jednostce podległej Ministerstwu Finansów, jeszcze
nigdy w Meksyku nie widzieliśmy tylu ludzi w krawatach i białych koszulach!
Miguel, ciągle uśmiechnięty, roztaczał przed nami świetliste wizje lepszego
jutra Meksyku. Dużo pracuje, codziennie do późnych godzin nocnych, ale znalazł
czas w ciągu dnia na 2-godzinny lunch
J
Z Sarą, koleżanką kolegi, spotkaliśmy się w Coyoacan. Niełatwo się było
odnaleźć w tym tłumie. Przez korki dojechaliśmy do Coyoacan 40 minut spóźnieni.
Dzwonimy do Sary z przepraszającym głosem, a Sara na to, że luzik, bo ona
dopiero z metra wyszła… Zanim znaleźliśmy miejsce do zaparkowania, na miejscu
stawiliśmy się godzinę spóźnieni. Umawiał się Polak z Meksykaninem
J Jeden godzinę, drugi
40 minut spóźniony. Mamy z sobą „coś” wspólnego.
Jak duże jest to „coś” odkryliśmy rozmawiając z jedną
z naszych couchsurfingowych rodzin. Lety i Eduardo mają 10-miesięczną córeczkę
– Zosię. Pracują w wielkiej korporacji i wiecie, co? Tak daleko mieszkamy, tak
różne te nasze kultury, a tak podobne schematy. Pracują dużo, mieszkają w
ogrodzonym apartamentowcu pośrodku mało urodziwych budynków. Codziennie
spędzają dużo czasu na dojazdach, mało widzą siebie nawzajem, jeszcze mniej
córeczkę. Już dawno doszli do wniosku, że nie tak to życie powinno wyglądać.
Podjęli decyzję, że… rzucają pracę i wyjeżdżają. Za dwa miesiące, do Azji Południowo-Wschodniej,
przede wszystkim do Tajlandii i Malezji.
Nie wiedzą na jak długo. Cieszą się baaardzo, ale i boją. Bo to przecież
dalekie, tropikalne kraje, może nie do końca bezpieczne…? No i choroby
tropikalne różne mają, muszą się na wszystko porządnie zaszczepić. Jak im
powiedzieliśmy, że w Europie Meksyk postrzegany jest jako kraj bardziej
niebezpieczny niż Tajlandia, również pod względem zdrowotnym, nie mogli
uwierzyć. Tyle tysięcy kilometrów, a takie podobne myśli, obawy, decyzje,
marzenia, lęki. Trzymamy za nich kciuki!
|
Z Miguelem na obiedzie, Ignaś drzemie to można pogadać |
|
Z Sarą jemy tamales, Ignaś nie drzemie więc trudniej się gadało |
|
Z Lety i Eduardo. Ignaś miał przez chwilę wózek, a Sofia nosidełko :) |
|
No i po raz pierwszy od Stanów, Ignaś miał kąpiel w wannie. Ale był zadowolony! |
Kilka zdjęć więcej:
Magda
Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS
Haha ;) My wlasnie przyjechalismy z Havany i jest tu tak cicho ze chyba wszyscy graja w kto sie odezwie ten... pierwszy dzien, pewnie potem sie zmini!
OdpowiedzUsuńBasin, bo to tak już w podróżowaniu jest że ważna w odbieraniu miejsc jest tzw. "kolejność zwiedzania".
OdpowiedzUsuńPewnie dlatego teraz zastanawiamy się, czy do ruin w Hondurasie nadkładać aż 60km, bo mamy już pewne doświadczenia zdobyte wcześniej w tym zakresie :)