27 maja 2014


Jadąc z Salwadoru w kierunku Panamy nie ma innego wyjścia niż wjechać do Hondurasu. Różne myśli z tym związane były w naszych głowach. W Hondurasie przestępczość osiąga rekordowo wysokie poziomy, podobnie jak w Gwatemali i Salwadorze wszystko jest za kratami i nawet transport koli porusza się po kraju w obstawie ludzi z wielkimi spluwami.

Z jednej strony mieliśmy więc wewnętrzne przekonanie, że nie jest to najlepsze miejsce do rodzinnego podróżowania. Ludzie odgradzają się tu od świata jeszcze bardziej niż w dotychczas odwiedzonych przez nas krajach. Nie tylko domy są obmurowane, samochody też się tu stają twierdzami. Wszystkie szyby obklejone są folią przyciemniającą, najciemniejszą z możliwych, z przednią szybą włącznie. Trochę dziwne wrażenie, jak spotykasz się z takim na światłach i nie widzisz w środku nic, bo szyby zlewają się z karoserią. Ci, którym czarna przednia szyba utrudnia za bardzo jazdę, wymyślili na to sposób. Wycinają w szybie dziurę na twarz, na honduraskich drogach można więc spotkać każdego dnia czarne zombie z przeręblem na twarz w kształcie koła, serca, lub cienkiej szpary na oczy. Nie tylko przyciemnianie szyb ma na celu zwiększanie poziomu bezpieczeństwa, podobną funkcję ma zdejmowanie lub fałszowanie rejestracji. Zdecydowana większość samochodów, szczególnie tych lepszych, jeździ po Hondurasie bez jakiejkolwiek rejestracji, a niektórzy szpanerzy montują sobie samoróbki, na przykład z Niemiec, czy USA. Ma to niby utrudniać identyfikację samochodu, ot taki lokalny folklor. Sytuacja w Hondurasie odstrasza turystów, przez co się ich prawie nie spotyka. Wyjątek stanowią trzy miejsca - Utila, karaibska wyspa słynąca z najtańszych obok Koh Tao w Tajlandii kursów nurkowych, Copan, kolejne ruiny Majów, do których ludzie wpadają na sekundę z położonej rzut kamykiem Gwatemali, i Jezioro Yojoa, dogodne miejsce na przerwę w drodze z Utili do Nikaragui. I to by było na tyle.

Z drugiej strony, wiemy, że statystyki napędzają duże miasta, wpływając na reputację całego kraju i krzywdząc wiele jego regionów. A niewielka liczba turystów sprawia, że niezwykle serdeczni Honduraszczycy [przy okazji - wiedzieliście, że tak nazywają się mieszkańcy Hondurasu? My, nie :) ] z wielkim ciepłem i radością witają spotykanych przybyszy z zagranicy. Cieszą się, uśmiechają i powtarzają wielokrotnie: Bienvenidos a Honduras! [Witamy w Hondurasie!] albo Dziękujemy, że do nas przyjechaliście! Podobnie jak w Salwadorze można więc mieć tu niezwykle pozytywne ludzkie doświadczenia, a i przyroda popisała się tu swoją bujnością.

Konfrontując powyższe "strony" ze sobą zdecydowaliśmy się wjechać do Hondurasu na dłużej niż dzień tranzytu w stronę Nikaragui. Plan: omijać duże miasta - Tegucigalpę i San Pedro Sula wielkim łukiem i jechać pomału prowincją w stronę Utili. Dużo dni upłynęło nam w Hondurasie na takim prostym, miłym przemieszczaniu się do przodu. Żadnego zdobywania szczytów, czy wulkanów, żadnych jaskiń, wodospadów, trekingów ani indiańskich targów, takie normalne, serdeczne dni w drodze mieliśmy w Hondurasie. Dni kręciły się wokół obiadu w małym comedorze w lokalnej wsi, gdzie Pani kucharka na zapleczu skubała właśnie wysuszoną kawę, opowiadając jak to mało opłacalna jest jej uprawa i narzekając, że jej finca (plantacja) z kawowymi krzakami jest aż 5 godzin drogi na piechotę. A okruchy z naszego jedzenia i rozrzucaną przez Ignasia tortillę wyjadał nie pies, a papuga, której dla dziwnej ludzkiej przyjemności podcięto skrzydła, żeby nie uciekła. Kolejnego dnia z kolei dzień kręcił się wokół spaceru nad jezioro. Prosta ścieżka, przez pola, łąki, zalesiony fragment, nad miły brzeg z rybakami wyruszającymi na połów ryb. I nie byłoby w tym nic co zapamiętalibyśmy na długo, gdyby nie historia z szalonym bykiem. Idziemy sobie spokojnie nad jezioro, żywego ducha dookoła nie ma i w pewnym momencie przejeżdżają koło nas chłopaki na rowerach, po czym jeden z nich zawraca do nas, zatrzymuje się i ostrzega. Nad brzegiem jeziora biega dziki, szalony byk, który atakuje ludzi. Jest biały, uważajcie. I co tu robić? W połowie drogi jesteśmy, zawracać nie lubimy, ale z drugiej strony ostrzeżeń lokalsów lepiej nie ignorować. No więc idziemy dalej przed siebie z zamiarem dopytania najbliższej spotkanej osoby o byka i spotykamy mamę idącą znad jeziora z piątką dzieci. Na szaloną mamę zabierającą dzieciaki do domu niebezpiecznego byka nie wygląda, więc pytamy ją, czy słyszała o nim, na co ona odpowiada, że owszem. Byk grasuje na lewo od grobli, po której idziemy, przed jeziorem musimy więc skręcić w prawo i wszystko będzie dobrze, bo byk grobli nie przekracza. W miejscu, gdzie musimy skręcić stoi strażnik i powie nam, gdzie iść. I rzeczywiście spotykamy dziadka strażnika, siedzącego na stołeczku i patrzącego gdzieś daleko przed siebie, który wskazuje nam ścieżkę. Tutaj na pewno ominiemy byka. Mało mnie to przekonuje bo grobla nie wygląda na przeszkodę nie do pokonania. Po przejściu może 10 minut z trawy metr przed nami wybiega byk... I mielibyśmy pewnie pełne gacie, gdyby nie to, że nie był biały :) Ot, takie mieliśmy dni i "przygody" w Hondurasie.

Typowa pocztówka z Hondurasu

W drodze nad jezioro Yojoa

Honduraskie miasteczko, z tych ładniejszych

Wielkie świętowanie Dnia Mamy na dziedzińcu naszego hotelu. Za darmo słodycze z tej okazji rozdawali to i kolejka wielka się ustawiła. Tylko jak my stąd wyjedziemy?

W klasztorze franciszkanów w Nueva Ocotepeque

Lokalny rarytas. Podobno super zdrowe, w smaku coś pomiędzy spleśniałym serem a zepsutym orzechem

Największą odwiedzoną przez nas "atrakcją" były ruiny w Copan, ostatnie pozostałości miasta Majów w tej podróży. Zupełnie inaczej się po nich chodziło z jednego bardzo zasadniczego powodu - do Ameryki Środkowej przyszła długo wyczekiwana [przez lokalsów] pora deszczowa i oglądaliśmy je w mokrych okolicznościach. I choć normalnie mało nas cieszy brak słońca, fajnie było zobaczyć ruiny skąpane w tak soczystej zieleni. Zadziwiająca była pustka Copan, w wielu miejscach nie było dosłownie nikogo, a jest to flagowa atrakcja turystyczna Hondurasu, o którą zahaczają nawet jeżdżący tylko po Gwatemali. Może to przez deszcz? A może przez Honduras? Niezależnie od powodu, super były nasze pierwsze dni w Hondurasie, same pozytywne doświadczenia.





Nad głowami w Copan latają całe stada papug ara



Magda

Copan


Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS

0 komentarze :

Prześlij komentarz